Dzień Zaduszny... Word poprawił małą literę na dużą. I racja. To dzień wyjątkowy, z własnym imieniem.
Zaczął się już wczoraj, w popołudnie Wszystkich Świętych. Od kilkudziesięciu lat nie mam ani okazji, ani czasu, ani siły, by się rozczulać. Na popołudniowej procesji (a cmentarze mam dwa) czytam stosy kartek z imionami zmarłych. Swoich nie piszę, dodaję z serca i pamięci, sięgając do pokolenia pradziadków, gdzie polskie nazwiska mieszają się z czeskimi i chyba jednym węgierskim. Dziwne to wszystko, ale ten dzień pamięci o tych, którzy odeszli, jest naprawdę ponad podziałami. Nutę nostalgii budzi we mnie zapamiętany obraz z dzieciństwa: grób babci. Wtedy jedyny w rodzinie grób na terenie Polski w obecnych granicach. Inne zostały we Lwowie, w Borysławiu, w Turce nad Stryjem i Bóg wie gdzie jeszcze.
Na grobie babci byłem przed dwoma tygodniami. Ale to już inne miejsce niż wtedy. Zamiast ziemi i bratków – granitowa płyta. Łatwiej utrzymać, gdy przyjeżdża się kilka razy w roku. Żelazny krzyż wytrzymał ponad pół wieku, ale przerdzewiał, jest teraz inny, tak na płasko, na płycie. Kasztan znad grobu wichura złamała przed laty. A ja widzę w wyobraźni wszystko takie, jakie było. Najważniejsi byli ludzie – ciocia z Zakopanego (potem nie wiadomo skąd wzięła się druga, teraz wiem, że wróciła z Sybiru), brat z żoną i dziećmi, stryj, czasem jeszcze ktoś. Na grobach świeciły się świeczuszki takie w metalowych naczyńkach, dziś używamy podobnych do podgrzewania dzbanka z herbatą. Dzieci (ja z bratankami) zabawialiśmy się nimi, niby to dbając by nie zgasły. I jedna chryzantema. Jedna – ale z jakimi kwiatami! Wszyscy stali w milczeniu... Ile było w tym wspomnień, zbyt wtedy bolesnych by gadać, ile modlitwy, ile tylko jakiegoś rytuału? Ja w każdym razie nie modliłem się. Ale cała atmosfera nastrajała tak poważnie, tak rodzinnie, tak ciepło. I bynajmniej nie smutno. Rozmowy były potem, w domu. Dzieciak padł ze zmęczenia, a dorośli długo jeszcze siedzieli przy herbacie. Nazajutrz robiło się przeraźliwie pusto i smutno...
Rodzinne spotkanie przy grobie... I tak jest dziś. Sponad stosu kartek z wypominkami obserwuję ludzi wokół grobów. Całe rodziny. Znowu się spotkali i milczą na ten sam temat – na temat obecności tych, którzy odeszli. Bo przecież ta żywo odczuwana obecność tych, których zmarłymi nazywamy, jest powodem i siłą, który każe jechać przez pół Polski, ciągnąć ze sobą nawet małe dzieci, zmęczyć się i jeszcze tyle pieniędzy wydać na kwiaty i coraz droższe znicze. Tak, obecność tych, którzy odeszli to jedyna siła, która gromadzi zaduszkowe tłumy na cmentarzu. Ile w tym modlitwy? Ile zmęczonego milczenia? Ile wspomnień cichych bądź szeptanych? Tego nie da się wyliczyć. A wszystko razem wzięte stanowi materializację zdania z naszego credo: „Wierzę w świętych obcowanie...” – czyli bycie razem, wspólne zamieszkanie w jakiejś ponadprzestrzennej przestrzeni i ponadczasowym czasie. Dokończmy jednak: „...ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen”.