Człowiek zbyt poważny jest niebezpieczny dla otoczenia.
Czy marzy mi się karnawał? Pytanie nie do mnie. Bo jaki ja tam karnawał znam. Z czasów mojej licealnej młodości? Szaro było, ale radości nie brakowało. Z uciech typu karnawałowego były albo prywatki przy „bambino” (to coś odtwarzało muzykę z płyt), albo szkolne wieczorki. Alkohol? Pewnie był, jeśli ktoś go szukał. Jak nie szukał, to koledzy niczego nie zauważali. Wieczorem trzeba było Tereskę odprowadzić do domu. „Pamiętaj, Horak, żeby sama nie szła”. I nie szła sama. To też była radość, trochę nieśmiała.
Hasło „karnawał” stało się powodem postawienia pytania właśnie o radość. No bo tak: jest w Biblii przykazanie radości, apostolską powagą wypowiedziane (zobacz tutaj). Zatem radość winna być dla chrześcijanina czymś naturalnym. Wszelako pojęcie radości jest bardzo pojemne, a może i wieloznaczne. Pomijam oczywiście ten rodzaj radości, który jest prymitywną uciechą z różnych mętnych źródeł płynącą. Dla mnie to nie radość. Więc co? Chrześcijańska radość! Pięknie to brzmi. Ale i tu widzę jakąś polaryzację, a nawet wielobiegunowość radości. Z jednej strony można postawić hieratyczną radość mnichów (mniszek) śpiewających psalmy. I wiem, że to jest radość. Dla tych „z boku” ta jednak radość nie zawsze jest zrozumiała. Na drugim biegunie umieściłbym radość rozbrykanych na wakacyjnej wycieczce dzieci. To cudowne przeżycie nawet dla starego księdza: stopić się w jedno z taką czeredą. Mam swoje doświadczenia, a jakże. A pomiędzy tymi biegunami tyle innych radości. Odmienna płaszczyzna, ale dopełniająca tamtą, to radości życia rodzinnego. One też mają swoją biegunowość, i to w różnych aspektach. Radość dnia weselnego i radość złotego wesela. Także radość męża i żony, która zamienia się w radość ojca i matki. Na drugim biegunie radość dzieci – od uśmiechu kilkutygodniowego brzdąca, poprzez radość rodzinnej codzienności dziesięciolatków aż po radość młodzieńczych sukcesów – matury, pierwszej oficjalnej wizyty w domu dziewczyny (chłopaka), potem zaręczyn.
Można by cały tom spisać. Robota nie na felieton, a analizy nie na cierpliwość czytelników szybkiego (to znaczy szybko czytanego) internetu. I tu domyślam się komentarza w stylu: więc po co to wszystko piszesz? No bo karnawał. W tych różnych rodzajach i odmianach radości jest też ta karnawałowa. Z tym ośmiotysięcznikiem i królem karnawałów w Rio, jak i z karnawałem w wiejskiej świetlicy. Wcale nie gorszym od tego pierwszego. I po to piszę, by uświadomić wszystkim zbyt poważnym, że czasem trzeba zejść z piedestału swej powagi i uśmiechnąć się, zabawić, powygłupiać. Ale także: zatańczyć, dowcip opowiedzieć, rozśmieszyć. I dać się rozśmieszyć. Przed laty wielu wyczytałem i zapamiętałem (pewnie nie dosłownie) sentencję: Człowiek zbyt poważny jest niebezpieczny dla otoczenia. Napisał to legendarny Spodek. Miał rację! Dobrze, że papieża mamy pełnego widocznej radości. Nie pierwszego zresztą pod tym względem. Byłoby super, gdyby ta fala radości spłynęła na biskupów, księży, zakonnice, zakonników, kościelnych, organistów, ministrantów i cały lud Boży.