Mądre teorie profesora Schenka

Czy istnieje coś takiego jak pedagogika prenatalna? Czyli jakiś wpływ na wychowanie dziecka zanim ono się urodzi?

ks. Tomasz Horak

dodane 15.03.2014 09:19
0

Temat chodził mi po głowie od kilku już lat. Nie byłem nigdy pewny, czy aby rzeczywistość jest taka jak moje (i nie tylko moje) teorie. Tym bardziej że fachowcem w branży psychologiczno-pedagogicznej nie jestem. Aliści niedawno rzeczywistość ukłoniła się moim przeczuciom. Patrzyłem onegdaj, jak ludzie schodzą się na Mszę. Dorośli, nieliczne dzieci w szkolnym wieku (nieliczne, bo demograficzna zapaść). No i maluchy. Tu w wózku, tu na rękach. O, a tu za rączkę. A tych to widziałem, jak na chrzcie byli! Gdzieś tam w zakamarkach myśli pojawiła się obawa, czy aby dzieciak da nam żyć. Bo tu jest ten mój temat i teoria. Mianowicie: jeśli mama jest w ciąży i bywa w kościele z częstotliwością „wielkoświąteczną”, a potem z niemowlęciem podobnie, to już gdy z nim przyjdzie, wrzask murowany. Nie tylko wrzask, ale cały scenariusz „międzynarodowego terroryzmu” (określenie zasłyszane w Niemczech w podobnej sytuacji, spodobało mi się). Czyli tupanie, wyrywanie się, tarzanie się po podłodze, rzucanie smoczkiem, gryzienie miśka itd... Jestem anielsko tolerancyjny wobec dziecięcych płaczów w kościele, gaworzeń, spacerów, okrzyków. Twierdzę, że kościół to nasz dom. A co to za dom, w którym by brakło dziecięcych głosów. Ale terroryzm jest czymś zgoła innym. Pół biedy, jeśli matka (tato) zareagują, wychodząc z dzieciakiem. Na terrorystów innego sposobu nie ma. Tym razem reakcja mamy była prawidłowa. I dobrze.

Nieraz obserwowałem mamy w stanie błogosławionym – to coś więcej niż tylko w ciąży. Mam je wciąż w oczach. Co niedzielę na Mszy świętej (i do Komunii, wtedy też „krzyżyk dla dzidziusia”). I bez Mszy – po prostu na modlitwę w ciszy świątyni. I z maleństwem pod sercem do spowiedzi. I na Różańcu czy Drodze Krzyżowej – choć zimno. Później te dzieci jako niemowlaki, jako przedszkolaki, jako uczniaki nie wrzeszczały, nie tupały w kościele, nie goniły wokoło, nie cudowały – one wiedziały (nawet na etapie budzącej się świadomości), co w przestrzeni świątyni przystoi. Inaczej powiem – one wyczuwały sakralność tej przestrzeni i czuły się w niej bezpieczne. Teraz niektóre z nich już swoim samochodem na Mszę przyjeżdżają. Wciąż wiedzą, czym jest kościół, i czują się tu jak w bezpiecznym domu. Nie będę wymieniał imion, sporo ich jest. Jak przeczytają ten felieton – odnajdą siebie, swoich rodziców, swoje dzieciństwo sprzed urodzenia jeszcze. Podziękujcie mamie i tacie!

Wśród ministrantów i ministrantek stanowią oni zdecydowany trzon liturgicznej wspólnoty. Do tańca i do różańca. A nawet konie z nimi kraść można! Bez obaw, koni u nas nie ma, sprawa czysto teoretyczna. Byłem kiedyś wikarym w Bytomiu, proboszczem był ks. Wacław Schenk, profesor uniwersytetu (historyk), mądry i dobry człowiek. Jednym z ulubionych motywów jego duszpasterstwa była pedagogika prenatalna – czyli wpływ na wychowanie dziecka, zanim ono się urodzi. Także w perspektywie wiary. Jako wikarzy podśmiewaliśmy się trochę z tych jego (nieszkodliwych, jak nam się wydawało) teorii. Nie znaliśmy życia. To nie były „nieszkodliwe teorie”, to była ważna i mądra cząstka prawdy o człowieku. Warta przypomnienia i dzisiaj.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..