Już nigdy jej nie zobaczę ani nie usłyszę. Ale wiem, że mam, gdzieś tam w ogromnych Chinach, siostrę, której imienia nie znam.
Rozmawiałem z nią trochę więcej niż kwadrans, a nagranie „wywiadu” trwa 14 minut i 3 sekundy. Minął już prawie tydzień od tego krótkiego spotkania w Opolu, a wciąż nie potrafię otrząsnąć się z wrażenia, że rozmawiałem z kimś niezwykłym. No, wiadomo, dziennikarze lubią przesadzać. Taka robota. A w dodatku w „Gościu” - co też wiadomo - niezwykłości nie brakuje. Ale to, dajcie wiarę, było coś innego. Nic nadzwyczajnego, ale niezwykłe. Moje co najmniej top ten w ciągu lat pracy w „Gościu” już prawie dwudziestu. Nawet trochę boję się myśleć i formułować – co by to w istocie mogło być.
Jest siostrą zakonną z Chin. Jedną z ponad półtora miliarda Chinek i Chińczyków. Chrześcijanką z Kościoła podziemnego. Bijąca z niej radość z każdą minutą spotkania topiła wszystkie bariery: języka, kultury, historii, przestrzeni. Nie rozmawialiśmy o prześladowaniu Kościoła w Chinach. Czuliśmy po prostu bliskość – choć nie mogłem poznać jej imienia ani miejsca, gdzie żyje. Więcej mi powiedziała o ufności Bogu niż setki kazań. Więcej nadziei dodała niż dziesiątki artykułów w mediach katolickich. Po prostu nie wiem co z tym fantem zrobić!
To nawet nie jest to typowe: patrz, jak oni mają ciężko, są prześladowani, a my tu w Polsce mamy wolność, a narzekamy. Nie, to była radość, radość, radość.
Dzisiaj razem z innymi siostrami zakonnymi odleciała z Polski do Chin. Już nigdy jej nie zobaczę ani nie usłyszę. Ale wiem, że mam, gdzieś tam w ogromnych Chinach, siostrę, której imienia nie znam. Dzięki Chrystusowi.
Coś niesamowitego.