Jak o życiu wiecznym, o świętości, o czyśćcowej pokucie, o wzajemnym powiązaniu tych tajemnic mówić, aby wiary nie spłycić, niedowiarków nie obrazić, nie pleść trzy po trzy, używając zacnych, ale niezrozumiałych dziś formułek?
Onegdaj usłyszałem przed kwiaciarnią komentarz, który trochę mnie zaskoczył. A w kwiaciarniach ruch. Ruch raczej monotematyczny: chryzantemy, „palmy” na grób, znicze, wkłady. Zresztą – byłem tam w podobnej sprawie. Mam trzy groby bliskich w jako takiej odległości, pojadę w przeddzień święta, zapalę „siedmiodniowe” lampiony, postawię „trwałe” kwiaty. A modlitwa będzie na odległość, przy grobach parafian. No tak, ale nie powtórzyłem komentarza sprzed kwiaciarni. Był otóż taki: „Znicze kupione, gotowi na rewię mody”. Komentarz zaskoczył mnie pewnie dlatego, że w dzieciństwie Mama co roku była w tym samym przedwojennym futrze i nie odróżniała się od reszty pań. Jako ksiądz zawsze byłem w parafiach, gdzie wypominki czyta się na cmentarzu. Wpatrzony w kartki z tysiącami imion i nazwisk, nie widzę właściwie niczego innego. Nawet mody.
Komentarz stał się katalizatorem refleksji. Nie wiem, czy słusznej. Otóż doszedłem do konkluzji, że ani dzień Wszystkich Świętych, ani Dzień Zaduszny nie zostały „ochrzczone” mimo tylu wieków obecności chrześcijaństwa w naszym świecie. Albo inaczej – mają chrześcijański kształt w świadomości tylko części społeczeństwa. Wydaje się, że także wśród chrześcijan wierzących dźwięczą atawistyczne, przedchrześcijańskie nuty. A cóż dopiero wśród tych z pobocza wiary i pobożności. Pamiętam pewnego profesora politechniki. Fachowiec był, człowiek w zasadzie porządny. Do partii nie należał – najpierw on nie chciał, potem jego nie chcieli. Gdy jednak rozmowa schodziła na tematy śmierci, wypowiadał formułę swojej wiary: „Do piachu i łopatą w plecy. Koniec”. Kiedyś zapytałem: "To dlaczego Pan Profesor co roku z tą chryzantemą i zniczem przyjeżdża?". „Pamięć, Księże, pamięć też coś znaczy. I pewnie dobrze ją zamanifestować”. A potem to się zastanawiałem, co on czuje w głębi duszy (czy raczej swojej świadomości i podświadomości – jak to sam nazywał).
Za jakiś czas przyszło mi prowadzić jego pogrzeb. W rodzinie większość myślących jak on i jak on nienaprzykrzających się Panu Bogu. Senat akademicki i cała reszta politechnicznej śmietanki... A bo ja wiem jaka w swoich przekonaniach? Co ja się nie nagimnastykowałem, żeby wiary nie spłycić, niedowiarków nie obrazić, nie pleść jak przysłowiowy wiejski proboszcz (choć samem taki). Nie mam pojęcia, jak mi to wyszło, nie nagrywałem, nikt z gości do tematu nie wrócił. A może tematu nie było? A chciałem, żeby był, czułem się wtedy jak Paweł na ateńskim areopagu. Tyle że słuchaczom nie wypadało odwrócić się na pięcie i pójść het.
To tylko niektóre migawki dotyczące uroczystości Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. Podejrzewam, że w umysłach i sercach większości chrześcijan zlewa się to w jedną całość. Zresztą – o jedną tajemnicę i nadzieję wiecznego życia chodzi. Z boku chyłkiem wkrada się pogański obyczaj z amerykańska Halloween zwany. To wszystko stanowi ogromne i ważne pole ewangelizacji. Jak o życiu wiecznym, o świętości, o czyśćcowej pokucie, o wzajemnym powiązaniu tych tajemnic mówić, aby wiary nie spłycić, niedowiarków nie obrazić, nie pleść trzy po trzy, używając zacnych, ale niezrozumiałych dziś formułek? Trudne zadanie. I chyba niedoceniane.