Jeśli ksiądz (zakonnica, świecki) nie wywyższa się swoją wiarą, jest świadkiem, a nie naprzykrzonym moralizatorem, prędzej czy później usłyszy: „Proszę księdza, ja bym chciał...” - wtedy zaczyna się ewangelizacja.
Spotkałem na ulicy parafiankę, pracuje naprzeciw. „Ostatnio bardzo często księdza tu widzę”. Istotnie, z parkingu do urzędu tędy droga. Parafia zamyka właśnie jeden program unijny, drugi zaczynamy. Czasem po dwa razy dziennie muszę być u koordynatora w urzędzie. Szczęśliwie minęły czasy, gdy urząd – chyba każdy, i miejski, i powiatowy, i skarbowy, o milicji nie wspomnę... Otóż urząd i urzędnicy stanowili niegdyś twierdzę nieprzystępną. Chyba dla każdego, a dla księdza szczególnie. To i koloratki księża nie nadużywali, by urzędników nie stawiać w trudnej sytuacji. Dawna epoka, z komunizmu wyrastająca, minęła. Tamci urzędnicy dawno na emeryturach. Nowe przestało być nowe, jest po prostu normalnie.
Wczoraj wieczorem wróciłem z walnego zebrania członków hospicyjnego stowarzyszenia. Jestem jednym z jego członków-założycieli. Minęła kolejna kadencja władz stowarzyszenia. A więc sprawozdanie i wybory nowych władz. Sprawnie, zgodnie. Na następną kadencję na prezesa wybrany został mój zacny kolega, ksiądz. Jest wszędzie – w swoim biurze, w kaplicy, przy łóżku umierających (o każdej potrzebnej porze dnia i nocy), użera się z wiadomym funduszem, z uśmiechem załatwia sprawy w przeróżnych urzędach, jest obecny przy organizacji wszelakich imprez promocyjnych, które pozwalają zgromadzić fundusze, a tych z kontraktu zawsze mało. Nie, to nie jest laurka dla niego. Dlatego nawet imienia i miasta nie wspominam. Takich w Polsce jest wielu. Księży, którzy wnoszą swoją obecność w wiele obszarów, czasem zakamarków społecznego życia. Takim był też Franek, mój kolega, który już dawno odszedł z tego świata.
Księża ci spotykają tam przeróżnych ludzi – jednych świadomie żyjących wiarą, innych wobec wiary i Kościoła obojętnych, bywa że i niechętnych. Są to ludzie dobrej woli i zaangażowani społecznie. Siłą rzeczy współpracują – także z księdzem, także z zakonnicą, także z gorliwym chrześcijaninem. „I po co ty się zajmujesz tymi książkami?” – usłyszałem. Pewnie w kategoriach ewangelicznych więcej warte jest zaangażowanie w istnienie i pracę hospicjum niż w wydawanie książek, które nie mają szyldu „religijne”. Ale i one otwierają oczy na człowieka, na jego dokonania, na historię i kulturę, na szerokie więzy społeczne, na ludzi innych języków, przekonań i obyczaju. A przy tym wszystkim ileż kontaktów z ludźmi, których w kościele nie uświadczysz. I jeśli ów ksiądz (zakonnica, świecki) nie wywyższa się swoją wiarą, jest świadkiem a nie naprzykrzonym moralizatorem, prędzej czy później usłyszy: „Proszę księdza, ja bym chciał...” – wtedy zaczyna się ewangelizacja. Bo najpierw zaistniała płaszczyzna ludzkiego współdziałania.
Zarysowałem dwa obszary obecności duchownych w świecie nieduchownych – hospicjum i programy unijne. Bo te działki znam. Ale podobnych pól życia i działania jest więcej. Jasne, te pola powinny być domeną świeckich chrześcijan, świadomych swego ewangelizacyjnego posłannictwa. Jednak dobrze, jeśli w tym czy innym miejscu znajdzie się także kapłan. Byle tylko nie upodabniał się na siłę do świeckich, ale swojej tożsamości – chrześcijańskiej i kapłańskiej – pilnie, acz dyskretnie strzegł.