Ten pogrzeb w szary, mglisty grudniowy dzień zapisał mi się w pamięci jako taki "przerwany Adwent".
Przed laty gdzieś czterdziestu słuchałem opowieści starego zakrystianina. Mówił o pogrzebach małych dzieci. To się wtedy nazywało „pokropek”. W tej opowieści uderzyła mnie masowość tychże pokropków. Jej miarą był stojak na krzyże, na 20 krzyży! – opowiadał sędziwy kościelny. Przychodzili z trumienkami pod pachą. Ksiądz o stałej godzinie się zjawiał, zmówił modlitwę, trumienki pokropił, reszta działa się na cmentarzu. Jak to tam wyglądało? Nie wiem. A kto przejmował się wówczas ciałkami dzieci poronionych? O tym też nic nie wiem. Nawet z własnych doświadczeń prawie 50 lat parafialnej służby. Temat był zwykle skrywany.
Kilka dni temu na parafialny cmentarz przyszedłem. Starego proboszcza, który niejedno już przeżył, widok ścisnął za serce. Młodziutka kobieta, obok jej mąż – rodzice maleństwa, które świata nie ujrzało. Mama sama wyglądająca jak skrzywdzone dziecko, stała, tuląc do serca maleńką, białą urenkę. Jak skarb. Skarb już utracony. Jak nie płakać? Jak się nie wzruszyć? I jak cokolwiek mądrego powiedzieć? Zacząłem od wspomnień owego kościelnego sprzed wieku. W słowo weszła mi prababcia: „Kiedyś to się nie przejmowali, w kanał puszczali i już”. Przez babcię nie bezduszność przemówiła, znam ją dobrze. Ale ona zna życie. Znała jego bezwzględność. Pewnie i teraz takiej bezwzględności nie brakuje. A przecież dziesiątki lat powtarzane przez Kościół słowa o świętości życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci zapadły w świadomość nie tylko jednostek, ale i społeczeństwa. Dlatego był ten pogrzeb, a ja na nim. W dopowiedzi usłyszałem słowa kogoś ze stojących obok, te właśnie słowa: „od poczęcia aż do naturalnej śmierci”. Podjąłem wątek.
W ostatnich latach to już u nas chyba trzeci, może czwarty taki pogrzeb. A kiedyś? Nawet kilkanaście lat temu? Czy nie było poronień? Bez wątpienia były. I jeśli nawet wiedziało się o tym czy innym przypadku, nikt taktownie o pogrzeb nie pytał. Pewnie zmieniły się przepisy prawa dotyczące tych smutnych przypadków. Może też wrażliwość inna. Może przełamana została ta niezrozumiała wstydliwość otaczająca dramat poronienia. Pewnie wszystko po trosze, wszelako dobrze, że zmiany poszły po linii tej tak ważnej reguły: od poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Ten pogrzeb w szary, mglisty grudniowy dzień zapisał mi się w pamięci jako taki „przerwany Adwent”. Przytuliłem zapłakaną, jej mąż objął nas oboje. „Mamo – powiedziałem – bo tak trzeba do ciebie mówić: mamo. Od ostatnich takich pogrzebów na tym cmentarzu tamte mamy cieszą się dziećmi, które później się urodziły i dobrze się chowają. I wy będziecie się cieszyć”. Przerwanego Adwentu nie powinno być. Jeśli nawet nie rozumiemy czegoś, a bywa, że niczego pojąć nie potrafimy, adwentowe oczekiwanie każdej rodziny powinno się kończyć w Betlejem. A betlejemska tajemnica to korzeń złotej reguły: życie jest święte od poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Jak z łamaniem tej reguły czują się ludzie zostawiający wydobyte z łona kobiety dziecko, żeby skonało? A i tak bywa. Jak w Betlejem, gdzie obok radości ludzi i aniołów rozszalała się nienawiść Heroda. Znalazł wykonawców swego szaleństwa. Powstrzymywanie herodowych najemników jest zadaniem wszystkich.