Mój felieton sprzed tygodnia zakończyłem słowami: "patrząc w daleką przyszłość". A co z przeszłością?
Muszę wobec tego wspomnieć mojego proboszcza z Bytomia. Profesor Schenk, Ślązak, wielce zasłużony dla kultury i historii Polski. No i o historii coś się zgadało przy kolacji. Ja, młody podówczas wikary, wychowanek systemu przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, nie miałem historii w poważaniu, nudna była i jej nie rozumiałem. I przy owej kolacji wystrzeliłem: Przez cztery lata liceum w moim zeszycie do historii miałem na początku motto „Historia jest kulą u nogi przyszłości” i żaden z moich historyków nie zakwestionował tego. Proboszcz historyk popatrzył na mnie zmienioną twarzą. Zdumioną? Poruszoną? Zeźloną? Nie wiem, jak to nazwać, ale po czterdziestu z górą laty pamiętam to spojrzenie, tę chwilę ciszy jaka zapadła i rzuconą odpowiedź profesora: „Bo to nie byli prawdziwi historycy”. I po chwili milczenia (hm, na jaki temat?) zeszliśmy na inne tory. A ja zostałem z werdyktem, że moi nauczyciele historii to nie byli prawdziwi historycy.
Minęło kilka lat, aż wreszcie pojąłem wagę słów proboszcza. Ocenił on zresztą nie tyle moich nauczycieli, co wypowiedział rzecz niezwykle ważną. Nawet nie wypowiedział – on ją tylko wskazał. Dlatego potrzebowałem kilku lat, by dojść do sedna. Prawdziwy historyk... Po pierwsze – musi znać źródła. Mój proboszcz miał znaczący zbiór źródeł – starodruków, rękopisów, archiwaliów, reprintów, przedruków. Jego doktoranci spędzali miesiące na plebanii, mając dostęp do tych skarbów. Starczyło na wiele doktoratów. Po drugie – dostrzegać powiązania przyczynowe, nie tylko chronologiczne następstwo. On potrafił opowiadać o niejednym wątku przeszłości wiążąc całość nie jak kronikarz, ale jak detektyw rozumiejący więcej. Do tego potrzeba wiedzy rozległej i nie spłaszczonej żadnymi ideologiami. Po trzecie – prawdziwy historyk nabiera dystansu wobec chwili obecnej. To może robić wrażenie konserwatyzmu. Ale to nie tak. Bo naprawdę to „tylko” jeden z wektorów mądrości.
Szkoda, że tak mało prawdziwych historyków. Tragedia, że historia w Polsce od końca lat czterdziestych została rozjechana miażdżącym walcem ideologii komunistycznej idącej w parze z miłością do Związku Radzieckiego i jego wielkoruskiej, imperialnej potęgi. Obowiązkowym podręcznikiem była zaś „Historia WKP(b)” – łączny nakład książki, bagatela, ponad 42 miliony egzemplarzy! Młodsi nie wiedzą, odsyłam do „Wiki”. Dlaczego na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat przedmiot szkolny zwany „historią” istnieć przestał (choć nazwa szczątkowo przetrwała)? Potrzebny by był mój proboszcz z Bytomia, umiejący dostrzegać subtelne związki przyczynowe w dziejach. Mnie się wydaje, że komuś chodzi właśnie o to, by oduczać dostrzegania w historii następstwa przyczynowego, a pewnie idzie nawet o zacieranie banalnego następstwa chronologicznego.
Tłumem ludzi zwanych „obywatelami” można kierować, jak stadem na prerii. Byle po drodze było pastwisko i jakiś wodopój. Nie wiem, czy nasz czołowy historyk świadomie te mechanizmy wykorzystuje, czy raczej stoi za nim jakiś sufler podpowiadający co teraz. Bo jak ma się dobrego suflera, to można się z niejednej opresji wywinąć. Podejrzewam jednak, że za odbieraniem Narodowi i historii, i mądrości od dawna stoi nie jakiś podpowiadacz, ale wyspecjalizowane i w liczne macki wyposażone centrum ideologiczne. A słowa mojego proboszcza o historykach niech będą ostrzeżeniem na dziś. Ostrzeżeniem przed nieprawdziwymi historykami.