W czasach dawnych teren wokół jerozolimskiej świątyni wyglądał inaczej.
Dolina była znacznie głębsza. Rumowisko powstałe w czasie wojen i najazdów w niemałej części zasypało przepaścisty kocioł. A to z jego głębi, po wznoszących się stopniach, wstępowali na świątynne wzgórze pielgrzymi. I tam, w dole, śpiewali „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie!” Serca wypełniała im radość – bo przecież szli do miejsca, gdzie mieszka święta Obecność Pana. Równocześnie ta Obecność napawała ich lękiem. Nie strachem, nie obawą, tylko pełnym szacunku, świadomym własnej małości i grzeszności lękiem. Tę pieśń przewodnik intonował u stóp wznoszących się ku górze schodów. W nagłówku psalmu zanotowana jest uwaga „pieśń stopni”. Pierwsza strofa – to wołanie do Pana. I prośba, by z wysokości swego domu nachylił ucha. Druga strofa – jakże potrzebna! – to uznanie swojej grzeszności. Z obawą? Nie. Z nadzieją, że Bóg przebaczy. Trzecia strofa tę nadzieję wypowiada nie tylko w imieniu pojedynczych pielgrzymów, ale całego ludu. I ten psalm śpiewamy w dzisiejszej liturgii jako dopełnienie opowieści o grzechu Adama. Bo grzech człowieka wyzwala miłosierdzie Boga, jego łaskę i odkupienie. Ps 130(129) – tekst na s. 15 [10. Niedziela zwykła roku B]
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.