Europie nie potrzeba wielkiego uderzenia, aby się zawaliła jak domek z kart. I nie będzie to wina przybyszów, a mieszkańców Europy.
„W IV wieku cesarstwo rzymskie przechodziło liczne przeobrażenia... Szczególny rodzaj poddaństwa chłopów wyłączał ich z obiegu towarów spoza włości pana oraz z powszechnego systemu podatkowego. Doprowadziło to do ruiny gospodarki miast jak i całego cesarstwa. Dodatkowo klęskę miast potęgował edykt o dziedziczeniu zawodów. Kryzys ekonomiczny doprowadzał do częstych wystąpień społecznych... W armii zaczęło brakować obywateli rzymskich, a znaczną część żołnierzy stanowili barbarzyńscy najemnicy. Zanikała w niej rzymska dyscyplina i taktyka... W omawianym okresie nastąpił również wzrost biurokratyzacji państwa... Przeciętny Rzymianin nie przypisywał dokonującym się wokół zmianom wiekopomnego znaczenia. Otrzeźwienie przyszło później”.
To kilka zdań wziętych ze standardowego podręcznika omawiającego epokę zwaną wielką wędrówką ludów (IV – VI wiek). Dodać by trzeba rozprzężenie obyczajów, upadek szeroko pojmowanej moralności, zdziczenie międzyludzkich relacji, zatracenie tradycji artystycznych, pustka duchowa przy jednoczesnym sięganiu do taniej ezoteryki. Cesarstwo Rzymskie okazało się zbyt słabe, by poradzić sobie z napierającymi z różnych kierunków ludami. Wojowniczymi, uzbrojonymi, zorganizowanymi. Nie golili się owi ludzie, dlatego „brodatymi” ich zwano. Co po łacinie brzmi: barbari, stąd: barbarzyńcy. W wielu obszarach – zwłaszcza w słabnącym wojsku byli oni od dawna obecni, nawet zadomowieni.
Czy nie widać i w naszych czasach podobnych symptomów? Oczywiście, dziś jest inaczej, ale Europa jest bezbronna w dwóch zwłaszcza obszarach. Pierwszy – to poczucie jedności Europy i Europejczyków. Otwarte granice to nie wszystko. Pseudojedność przepisów, dyrektyw, norm nie jest w stanie zastąpić jedności idei, wartości, wiary i prawdziwie wspólnych celów. Drugi obszar to niesamowite rozmiękczenie obyczajów i zasad moralnych w każdej dziedzinie życia. Samo życie nie jest szanowane. Rodzina jako istotne spoiwo społeczeństwa nie odgrywa znaczącej roli. Własność została przedefiniowana. Liczy się tylko wielka własność w rękach jednostek. Milionom zostały okruchy. Wreszcie prawda, która dostała się w łapy mainstreamowych mediów i stała się papką dla propagandy. Te cztery wartości nie są dodatkiem do życia ani jednostek, ani społeczeństwa. One są jego krwioobiegiem, są systemem sterującym całą resztą, są wreszcie źródłem energii konieczniejszej niż ta kupowana w elektrowni czy stacji benzynowej.
Europie nie potrzeba wielkiego uderzenia, aby się zawaliła jak domek z kart. I nie będzie to wina przybyszów, a mieszkańców Europy. Tak było wtedy, w dobie wielkich wędrówek ludów. Przy końcu tamtych wydarzeń pojawił się wódz Hunów – Attyla. Bezwzględny bratobójca, inteligentny strateg, przebiegły polityk. Zyskał sobie miano: Bicz Boży. Straszne miano. Cytuję słownikowe wyjaśnienia: „Bicz Boży czyli tragiczne zdarzenia, interpretowane jako znak kary bożej; także sprawcy tych zdarzeń. Bicz boży jest postrachem grzeszników, plagą sprawiedliwie zesłaną, zasłużonym przekleństwem”. Czy tamten, sprzed kilkunastu wieków scenariusz się powtórzy? Historia nigdy nie powraca jak kopia przeszłości. Ale pewne prawidłowości można obserwować, przewidywać i... I starać się najgorszemu zapobiegać, a przynajmniej minimalizować złe skutki. Powtórzę własne słowa sprzed tygodnia: „muszę powiedzieć, że jednak mam nadzieję”. Wciąż nie jest za późno, by minimalizować kataklizm nam zagrażający. Liczenie kwot uchodźców jest bez sensu. Oni i tak pójdą, gdzie zechcą. Budowanie zasieków okaże się daremne – ludzka rzeka zaczęła omijać Węgry, ale płynie dalej. Bo ludzka masa może zostać zatrzymana tylko przez ludzką masę – ale bogatą duchem, wiarą, tradycjami, mądrością, żywą kulturą. Myśmy się tego wszystkiego nie wyzbyli tak bez reszty, mamy co ożywiać w społecznym życiu. Jako chrześcijanie powinniśmy od ducha i wiary zaczynać. Z całym przekonaniem, że mamy rację i że nie jesteśmy w tym wszystkim sami. Mam nadzieję, że otrzeźwienie nie przyjdzie później, a na czas.