Jeśli Kościół zechce skorzystać z symbiozy z nową władzą skończy się to źle.
Byłem kiedyś w dziwnym kraju. Gaz, woda i prąd były tam za darmo. Benzyna kosztowała - na nasze - 60 groszy litr. Ale kiedy prezydent odwiedzał miasto, wieś czy przysiółek od świtu na drogach dojazdowych ustawiane były szpalery dzieci w strojach narodowych, wiwatujące, machające balonikami i flagami na cześć ojca narodu. Musiały tak stać, czekając, po kilka godzin.
Usłyszałem opowieść o dziewczynce, która miała rude włosy. Wielka rzadkość w tym azjatyckim kraju. Stanęła w pierwszym rzędzie i wtedy ktoś z kierujących entuzjastyczną manifestacją przesunął ją do ostatniego rzędu. Bo nie wyglądała zgodnie z propagowanym, wzorcowym typem urody narodowej. Kiedy wielu ogarnia patriotyczna euforia myślę o tej dziewczynce z rudymi warkoczykami upokorzonej dlatego, że nie pasowała do wyobrażeń radykalnych narodowych ideologów.
40 procent wyborców bardzo się cieszy, reszta raczej nie bardzo. A co Kościół - jego hierarchia i instytucje - powinny w takiej emocjonalnej powyborczej sytuacji robić? Być z cieszącymi się i z płaczącymi. Ponad podziałami. Ponad partiami. Misja Kościoła sięga przecież „ponad”: nasza ojczyzna jest w niebie. Kościół jest katolicki czyli powszechny, a partia znaczy „część”. Kościół jest posłany do wszystkich, a partia realizuje swoje interesy.
Dlatego nie potrafię przyklasnąć publicznym - czyli również w mediach społecznościowych - wystąpieniom duchownych i linii tych mediów kościelnych, które najpierw otwarcie w kampanii popierały, a potem tryumfowały wraz z Prawem i Sprawiedliwością.
Powyborcza euforia to jeszcze pół biedy, emocje miną. Gorzej jeśli Kościół dałby się wciągnąć w symbiotyczną relację z nową władzą z tej racji, że jest ona najbliższa postulatom katolickiej etyki i nauki społecznej. Jeszcze gorzej jeśli Kościół chciałby z tej symbiozy skorzystać materialnie.
Nowa władza jest bliska postulatom społecznym Kościoła, ale przecież nie sposób nie zauważyć, że w tej kampanii stanęła w zdecydowanej opozycji wobec prośby papieża Franciszka i wielu polskich biskupów w sprawie przyjmowania uchodźców. Nie była to kwestia bagatelna, wręcz przeciwnie - jedna z decydujących o wyniku wyborów.
Poseł Patryk Jaki z koalicji PiS, który zdobył w woj. opolskim najwięcej głosów, był najpierw inicjatorem opolskiej demonstracji przeciwko uchodźcom, a potem objechał kilka ważnych miast województwa z tym manifestem. Podsycał lęk i zbierał w ten sposób poparcie wyborców pod hasłem obrony chrześcijaństwa. I to w czasie, kiedy diecezja opolska jako pierwsza w kraju zdecydowanie deklarowała otwarcie na uciekających z Syrii, a także z innych krajów objętych wojną. Wystarczy przeczytać o tym chociażby TU.
Kościołowi potrzebna jest ostrożność i dystans wobec nowej władzy również dlatego, że kiedyś PiS też przegra wybory. Jeśli Kościół w Polsce pozwoli na głębokie skojarzenie go z rządzącą partią, to po jej porażce odium spadnie właśnie na Niego - jako na promotora jej sukcesu i beneficjenta rządów. I kto wie jak mocna wtedy będzie reakcja antykościelna… .