Popatrz: tu jest Polska, tu jest przyszłość, tu jest prawdziwe życie. Oni wiedzą, dla kogo przyszli na Marsz Nadziei.
Nie dziwię się ludziom, którzy zatykają sobie uszy (oczy) na potop informacji. Bo potop zamienia się czasami w wylewające szambo, a jeśli nawet jest krystalicznie czystym strumieniem – budzi podejrzenia i szukamy co najmniej jakiejś śliskiej żaby pod kamieniem.
W takim nastroju pojechałem do naszej powiatowej stolicy na doroczny marsz promujący ideę ruchu hospicyjnego. Jeżdżę co roku i to z dwóch powodów. Po pierwsze – jestem członkiem stowarzyszenia, które przed laty powołało do życia hospicjum. Po drugie – byłem tam kolejny już raz jako fotoreporter naszej lokalnej mutacji "Gościa Niedzielnego". Z obu powodów wiem więcej i łatwiej mi wsadzić nos w różne szczegóły wydarzenia. A więc pojechałem.
Gdy zjawiłem się na planie, najpierw zatkało mnie, a po chwili opadł ze mnie ów nieszczególny nastrój, o którym wspomniałem. Wiedziałem, że będzie młodzież. Ale nie spodziewałem się takiej liczby chłopaków i dziewczyn. Większość przyodziana w żółte koszulki wolontariuszy hospicjum, część ze skarbonkami, część z papierowymi żonkilami w rękach. Od przedpołudnia kwestowali na ulicach miasta, przed kościołami, teraz na placu. Najbardziej malowniczo wyglądały dziewczyny przebrane za duuuże żonkile... I były dwie spore grupy dziewcząt – mażoretek, niewątpliwy urok młodości. I jedni, i drugie pełni życia, radości, uśmiechu. Na czele już stoi orkiestra. Dorosła, chyba tak dla zachowania równowagi. Grają wszakże całkiem żwawo, bardziej dopasowani do młodych niż nawet do własnej powagi – no bo jak się śmiać dując w trąbę.
Latam tu i tam, zdjęcia robię nieomalże automatycznie, ale myśli pracują. „Nie przejmuj się, stary (do siebie gadam), politykami i tymi łże-żurnalistami na niepolskich etatach. Popatrz: tu jest Polska, tu jest przyszłość, tu jest prawdziwe życie. Oni wiedzą, dla kogo przyszli na Marsz Nadziei: dla ludzi z diagnozą terminalną. A wiedzą, co to znaczy. Chcą pomóc dozbierać grosza, by hospicjum mogło ochronić ostatnie tygodnie i dni śmiertelnie chorych. I nie robią przy tym żałobnej miny – przecież na transparencie mają napisane: »Nie jesteś sam: to twoja nadzieja«. Nadziei musi towarzyszyć uśmiech”.
Dziś nie o relację chodzi, a o refleksję. Szum, zgiełk, hałas mediów – zwłaszcza tych szczekliwych, jak przysłowiowy pies sąsiada – wprowadza w nasze dusze zamęt. Przecież nie musimy całego tego szczekania słuchać (czytać). Lepiej rozejrzeć się po okolicy, pewnie gdzieś tam dzieje się coś dobrego, pożytecznego, radosnego, wesołego, przyjaznego. Może jakieś stowarzyszenie, może klub, może amatorski teatr, może cokolwiek innego – a wiążącego ludzi między sobą i z dobrem (choćby nie od razu Wielkim Dobrem, tylko maleńkim). Może jakiś mały marsz nadziei – bo niekoniecznie muszą od razu być wielkie, w dziesiątkach tysięcy liczone manifestacje. W takich wielkich to zaczyna się licytacja: kto naliczył mniej, a kto więcej – co nie sprzyja równowadze ducha. Wystarczy kilkaset osób, byle radości było na kilka tysięcy. Dlatego mimo pochmurnej aury zdjęcia kolorowo wyszły. A może warto na fejsie rzucić hasło „Dziewczyny, organizujemy coś?” – przeczytałem tu kiedyś wpis mojej parafianki. Czasem tyle wystarczy.