Spotkanie z Bogiem tylko cztery razy w życiu?

Głos katolika od 35 lat mieszkającego w Niemczech.

Trwa okres uroczystości I-komunijnych. Nasuwa mi się refleksja: ile razy w życiu dzieci te pojawią się jeszcze w Kościele?

Ten niesamowicie radosny „rytuał“ młodego człowieka, poddawany jest w coraz większym stopniu nieuchronnie postępującej komercjalizacji, a co za tym idzie zdewaluowaniu tej uroczystości.

W Niemczech, w jednym z północno-hesseńskich miasteczek, gdzie mieszkam od 35 lat, zdarzyła się rzecz następująca. Rodzice podjeżdżają ciężkim samochodem w I-komunijny dzień pod kościółek i wysadzają z niego dziewczynkę w białej sukience. Ta podąża bez udziału rodziców przed ołtarz, uczestniczy w uroczystości, przyjmuje Komunię Świętą, a potem rodzice odbierają dziecko po niecałej półtorej godzinie. W międzyczasie poczynili zakupy albo spędzili czas przy kawie. Reszta zaproszonych gości oczekiwała w restauracji na wielką komunijną ucztę.

To jest może odosobniony, drastyczny przypadek absolutnego wyzbycia się z norm moralno-etycznych. Zastanawiam się tylko, czy po takim zdarzeniu dziewczynka ta kiedykolwiek jeszcze przekroczy progi Kościoła. A może na przekór rodzicom jej życie potoczy się inaczej?

Będąc od ponad 35 lat uważnym obserwatorem życia katolickiego w Niemczech, dochodzę do wniosku, iż uczestnictwo w Kościele ogranicza się mniej więcej do czterech wizyt w świątyni w ciągu życia!

Tendencja ta jest coraz bardziej zauważalna też w Polsce. Według katolickiego tygodnika diecezji w Fuldzie – „Bonifatiusbote“ nr 30 z 2015 r. – w Mszach św. uczestniczy tylko 10,9% katolików. Ten wskaźnik upewnia mnie w powyższym stwierdzeniu. Sądzę, iż wywoła ono u wierzących polemikę. Byłbym wdzięczny za rzeczowe argumenty przeciwko niemu.

Otóż pierwszy raz pojawiamy się w kościele – jeszcze w pełni ubezwłasnowolnieni – na uroczystość chrztu świętego. Jest ojciec chrzestny, jest matka chrzestna, jest ksiądz, jest parę ciekawskich. Czy chcemy, czy nie chcemy – jesteśmy ochrzczeni. Pierwsze spotkanie z Bogiem mamy za sobą.

Następuje parę lat przerwy. Rodzice przypominają sobie, iż nadchodzi powoli czas przystąpienia naszej pociechy do I Komunii Świętej. Pomijając powyższy niecodzienny przypadek, dzieciak zostaje posyłany na lekcje religii, gdyż przeciwnie... nici z uroczystości. Ojciec i matka już skrycie liczą na zawartość kopert w złotówkach lub euro. Dzień jest udany, gdy po rozejściu się gości, uiszczeniu restauracyjnego rachunku, rozliczeniowe saldo w następnym dniu z przeliczenia zawartości kopert wykaże nadwyżkę, którą można dzieciaka uszczęśliwić.

Jeszcze parę pokomunijnych wizyt w Kościele i na tym się na ogół – na dłuższy czas – związki z nim kończą.

Po 15 – 0 latach poznaje się dziewczynę lub chłopaka. Ślub – a jakże – musi być koniecznie kościelny. A więc zjawiamy się w tej „instytucji“ po raz trzeci. Rytuał podobny – ksiądz, świadkowie, goście, koperty... Sytuacje, w których duchowny odmówił udzielenia ślubu ze względu na brak systematycznego uczestnictwa we Mszy Świętej, należą do przeszłości. Etyka, moralność? Te pojęcia egzystują jedynie w książkach filozoficznych. Każdy ksiądz zna tę problematykę i udziela już tego sakramentu bez robienia jakichkolwiek przeszkód. Zależy mu przecież na każdej owieczce.

Następuje teraz długa, bardzo długa przerwa. Nie ma po prostu czasu na odwiedzenie Domu Bożego! Praca, dzieci, obowiązki małżeńskie, problemy rodzinne, szkoła, pogoda nie taka – tłumaczeń jest tysiące. Kościół został z naszej pamięci wykreślony na wiele, wiele lat. Pomijając jeszcze może krótką posługę ministrancką i bierzmowanie, następuje ostatni, czwarty, „przymusowy“ akt odwiedzenia Kościoła.

Śmierć!

I tak jak przy chrzcie – na tę decyzję nie mamy już żadnego wpływu. Chyba że za życia podjęliśmy inną, rygorystyczną –  totalnego zerwania z Kościołem. Jednak jego najwięksi przeciwnicy, m.in. były francuski prezydent F. Mitterrand czy wielki filozof J.J. Rousseau, na łożu śmierci – jak twierdzą źródła – pogodzili się z Bogiem. To czwarte i ostatnie z Nim spotkanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..