Programów kreślił nie będę. Nie moja działka. Chciałbym tylko zapalić w sercach iskierkę nadziei.
Pod ostatnim moim felietonem przeczytałem wpis Marka Aureliusza. Cytuję fragment: „Z której by strony nie patrzeć odwołuje się Ksiądz do WSPÓLNOTY NARODOWEJ. Tego Ksiądz nie powiedział ...ale tak jest. Zaraz, zaraz a czy to nie jest przypadkiem tabu w okresie hałaśliwości mediów i poprawności politycznej?”. Dziękuję. Spróbuję więc co nieco dopowiedzieć.
Wspólnotę narodową czuję, uznaję, wiele jej zawdzięczam. Docierało to do mnie od dziecka w rodzinie. Tato, Mama, stryjenki – ich wspomnienia o latach nawet sprzed I wojny światowej. O walkach o Polskę i odzyskiwanie państwa. Walkach i pracy – organicznej pracy nad kształtem człowieka i społeczeństwa. O podwójnej okupacji po roku 1939. O tym, co działo się potem, gdy los (z woli Stalina) rzucił nas na Śląsk, gdzie wszystko było obce, wiem już choć trochę sam. Rodzice także w tym innym dla nich świecie kształtowali człowieka i społeczeństwo. O tym kształtowaniu to się nie mówiło. To była przestrzeń ich życia i pracy nauczycielskiej, pedagogicznej, narodowej, ludzkiej. Także, gdy wokoło byli ludzie uformowani przez tradycję narodową niemiecką. Uczyłem się przez to (nieświadom wielkości sprawy), że wspólnota narodowa to coś więcej niż zamykanie się w ciasnej otoczce... Czego? Dziś powiedziałbym nacjonalizmu czy szowinizmu. Wtedy tych słów nie znałem. Wspólnota narodowa była przestrzenią rozwoju dziecka. I tak, jak się oddycha powietrzem bez mówienia o tym, tak ja tą przestrzenią się wypełniałem. Czy o tym trzeba mówić? Tym się żyje.
Jest jeszcze druga przestrzeń, która istniała wokół mnie i kształtowała od małego. To przestrzeń wartości chrześcijańskich. Nie od razu wiary. Wiarę znalazłem przez te wartości. Inaczej u Mamy, inaczej u Taty – ale to inny temat. I tak samo była i jest to dla mnie przestrzeń wypełniająca, nie otaczająca. Bardzo niepoprawne politycznie było to kiedyś – w początkach mojego świadomego życia. Szybko się zorientowałem jako dziecko, że tak właśnie jest. Trudniej było zorientować się z tą przestrzenią narodową. Bo przecież Polska istniała. Tyle, że była „Rzeczpospolitą Ludową”. Trudno było dziecku zauważyć przewrotność tego wszystkiego i plewę od ziarna oddzielić.
Te dwie przestrzenie wypełniały i kształtowały mnie od zawsze. Nie mnie jednego, nas jest bardzo wielu. Dlatego wspólnota narodowa jest czymś rzeczywistym. Trwa czas hałaśliwości mediów i poprawności politycznej, pewnie nawet się nasila. Media są łatwo dostępne, a zarazem skuteczne. No i podatne na manipulacje różnego pochodzenia. To powoduje, że niektóre tematy, także spore obszary życia publicznego stają się tabu. Albo zostają zakrzyczane. Inną metodą jest przysypanie odbiorcy grubą warstwą kolorowej papki bez smaku, bez wartości, bez gustu. Byle naród przestał myśleć. Dlatego przyznaję, że trafną jest ocena Marka Aureliusza. Remedium na to wszystko? Przede wszystkim rodzina. Budowanie wspólnoty narodowej i wspólnoty religijnej tam się zawsze zaczynało. I trzeba tę funkcję i misję rodziny odbudowywać. Po drugie – nie dać się zakrzyczeć. Nie przekrzykiwać, a spokojnie, rzeczowo docierać do wyobraźni rodaków.
Potrzeba, by ludzie świadomi tej podwójnej wspólnoty wchodzili w różne, a znaczące obszary życia – w wielką politykę, w sprawy samorządowe, w oświatę, w środowiska naukowe i akademickie. Wreszcie w media. Także przez tworzenie nowych. Że pieniędzy trzeba? Wiem bardzo dobrze. Zatem potrzebna jest przedsiębiorczość generująca zyski, które będzie można na ten cel obrócić. Dodam jeszcze, że zarówno w obszarze narodowym jak i religijnym, strzec się trzeba sztuczności, dziwaczenia, prymitywnego patosu, narzucania się i pospolitej błazenady. No i z daleka od nacjonalizmu i religijnego szowinizmu!
Programów kreślił nie będę. Nie moja działka. Chciałbym tylko zapalić w sercach iskierkę nadziei. Że jesteśmy. Że wiele można wspólnymi siłami. Nadziei – piszę to jako chrześcijanin i ksiądz – że nie jesteśmy sami, bo każdej dobrej sprawie siłę daje Bóg.