Dzięki ekshumacjom szczątki kolejnych żołnierzy niemieckich zostaną godnie pochowane.
W to miejsce w Biadaczowie ekipa jeszcze wróci, bo okazało się, że mogiła jest najprawdopodobniej nieco dalej niż przewidywano, tam, gdzie jest już zasiano zboże Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Wciąż jeszcze trwają poszukiwania szczątków żołnierzy niemieckich w kolejnych miejscowościach. Prowadzi je m.in. Harald Schroedter z Niemieckiego Ludowego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi (VDKriegsgräberfürsorge) we współpracy z Andrzejem Latuskiem.
Miejsca, gdzie ludzie sygnalizują, że ktoś może być pochowany, znajdują się przeważnie na skrajach pól czy łąk, za domem lub stodołą, w ogrodach, laskach bądź zagajnikach, ew. przy drodze. Stąd część prac prowadzonych jest dopiero późnym latem bądź jesienią, czyli po żniwach, ale przed kolejnymi siewami.
- Od tego roku pozwolenia na ekshumacje wydaje IPN w Warszawie i idzie to całkiem sprawnie, ale jest coraz mniej świadków, którzy przy tym byli lub wiedzą coś z przekazów innych. A każde takie wskazane miejsce jest zagadką - nigdy nie wiadomo, czy coś znajdziemy i ile osób tam będzie - przyznaje Andrzej Latusek.
I opowiada o Witosławicach, gdzie na polu przy drodze znaleźli siedmiu żołnierzy, Golczowicach, skąd ekshumowali z cmentarza sześć osób, Domaradzu, gdzie trafili na grób 26 żołnierzy, których część 10-20 lat po wojnie już wykopano.
Aby wysondować gdzie mogą znajdować się mogiły, przekopuje się ziemię pasami Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Znaleziska takie jak guziki, medaliki, przedmioty higieny osobistej, broń czy resztki obuwia to dla nich nic nowego. Czasem tylko zastanawia ich, co spowodowało takie czy inne obrażenia. Na przykład w Starym Ujeździe czaszki dosłownie były zmiażdżone razem z hełmem, a kości połamane, jakby przejechał po nich walec. Okazało się, że czerwonoarmiści podczas ofensywy zimą nie mogli podjechać czołgiem pod wzniesienie, więc podkładali ciała zabitych. Gąsienice spowodowały obrażenia zwłok, jednak przy dużym mrozie, dało się je owinąć ubraniem i pochować na cmentarzu.
Albo grupa znaleziona na cmentarzu ewangelickim w Grabiach (gm. Łubniany). Radzieccy żołnierze dopadli ich, kazali się rozebrać do bielizny, a potem zabili kolbami. Miejsca ich pochówku badacze szukali już parę razy, ale dokładną lokalizację wskazała dopiero kobieta zamieszkała w Niemczech, której matka opiekowała się tymi mogiłami.
W czasie wojny na terenie Polski zginęło ok. 480 tys. żołnierzy niemieckich, dotąd odnaleziono niecałą połowę. Wiele grobów po wojnie ekshumowano, ale nie wiadomo, gdzie trafiły ciała. Stąd ekipie bardzo zależy na odnalezieniu i przeniesieniu jak największej ich liczby do Nadolic, także z cmentarzy parafialnych. Bo często jest tak, że spoczywający byli grzebani na szybko, bez zerwania nieśmiertelników i ich rodziny nadal nie wiedzą, co się stało z ich bliskimi.
- Często uogólnia się, że to byli faszyści, okrutni mordercy, ale większość to byli normalni ludzie, którzy zostali wcieleni do armii i mieli rozkazy do wykonania. Często nawet nie popierali Hitlera, nie walczyli z pobudek ideologicznych, ale starali się przeżyć. Walczyli o życie swoje i kolegów z jednostki - tłumaczy Andrzej Latusek.
I prosi o pomoc w dotarciu do osób, mogących jeszcze wskazać miejsce, gdzie są takie groby. Informacje o tym można zgłaszać, wysyłając e-mail na adres: ekshumacje.zolnierzy.niemieckich@outlook.com.