Ile kosztuje burak?

Ależ by krzyk był! „Ci Niemcy to nas zjedzą! Niemcy raus! Wykorzystują nas!” I założę się, że cukier by potaniał.

Ile kosztuje burak?   Gdy tekst powstawał tu była cukrownia. W lipcu 2013 został z niej odziomek komina. W najczarniejszej wizji nie spodziewałem się takiego epilogu skupu buraków ks. Tomasz Horak /Foto Gość Prawo jazdy mam, gumiaki kupiłem, watowana kurtka się znalazła. Miałem wyręczyć znajomego w odstawieniu buraków do punktu. „Antek, mówię, gdzie jakiś świstek, że to dostawa terminowa?” Dowiedziałem się, żem durny. „Bloczek kupisz na punkcie”. Nie zrozumiałem z tego nic, poza tym, że bloczek kupię. „Za ile?” - zapytałem przezornie. „Stówa, czyli nowe dziesięć”. Pojechałem z samego rana. Kolejka była na kilka godzin. To był uniwersytet życia. Kilka godzin wykładu z przedziwnej ekonomii i etyki. Dowiedziałem się…

Dowiedziałem się, że za terminową dostawę w pierwszych tygodniach cukrownia płaci 10% więcej. Duża różnica! Jeden miał bloczek. „A tak, sołtys wczoraj rozdzielał”. „Wczoraj?” - zapytałem naiwnie. „A coś pan chciał? Że to niby kiedy?” Gość w niebieskich (skąd on takie wziął) gumiakach popatrzył na mnie, jak na marsjanina. „Tak, tak, u nas też wczoraj”. Ale w kieszeni miałem bloczek świeżutko kupiony za „stówę”. Czysty interes dla wszystkich: facet z punktu na bloczku zarabia 10 zł, ja 40 w stosunku do tego, który pożałował „stówy”. „Jasny gwint!” - zakląłem delikatnie. „Że co?” Huknął facet z cukrowni. „Nie, nic” - mruknąłem. „Jasny gwint, pomyślałem już cicho. Jak to jest? Wszyscy zyskują, a nikt nie traci! Że też Balcerowicz, jak robił swój pierwszy plan nie widział, że tak się da”. Zawsze myślałem, że terminowość oznacza dotrzymywanie terminów. Miał Antek rację, jestem durny. Terminowość to tylko jeden z instrumentów rodem z epoki najczerwieńszego komunizmu. I interesik się zrobi, i władzę się nad innymi ma, i można komuś dokopać - nie był grzeczny? To niech sprzedaje taniej niż jego sąsiad.

Gdy tak zastanawiałem się nad tą ekonomią, usłyszałem dudniący głos faceta z cukrowni. „Panie inspektorze” - tytułowali go dostawcy buraków. Otóż głos ów całkiem zwyczajnie, na cały plac, bez żenady pytał: „Józek! Nie hodujesz świń? Mógłbyś jakiegoś upieczonego prosiaka przywieźć”. „Hoduję, a pan inspektor? Nie? To ma pan pecha”. Józek albo był durny jak ja, albo też miał pecha, bo dodał, że nawet chora kura po podwórku mu nie łazi. Za chwilę z jego przyczepy inspektor kazał robić próbę. Co to próba? Buraki są zabłocone, tak jak całe rolnictwo zresztą. Ile na przyczepie buraków, a ile błota? Na moich oczach rozładowano kilkanaście przyczep, nie zauważyłem, by zrobiono choć jedną próbę. Na Józkowej przyczepie „było” 21% błota. Józek zaczął najpierw lamentować, potem prosić, wreszcie delikatnie zaklął i dał spokój.

Byłem ciekaw, jak to z tym błotem. Zacząłem kręcić się bliżej. Cóż, pan inspektor, człowiek widać doświadczony, miał niezwykle wprawne oko. „Szesnaście!” - oznajmił patrząc na kolejną przyczepę. „Osiemnaście!” - tym razem przyglądał się dokładniej, kazał nawet burtę otworzyć. Na kolejną przyczepę nawet nie zerknął. „Czternaście!” Znowu zakląłem (ciągle jeszcze przyzwoicie), bo zacząłem coś rozumieć. Tu nie o błoto chodzi! Gdy przyszła kolej na mnie inspektor kazał zrobić próbę. Robotnik zakrzątnął się koło sprawy. Nie wiadomo co za facet, popłukali więc moje buraki, poważyli. Dostałem 15%. Może i tyle było. Ale na moje oko u Józka nie było tego błota więcej. Tak, tylko ta jego kura…

Odstawiłem, wróciłem do Antkowego domu. Pytam: „Dlaczego dajecie się za nos wodzić temu cymbałowi?” Antek popatrzył na mnie, popukał się w czoło i powiada: „A nie mówił ja, żeś durny? On nie jest inspektor od skupu tylko od kontraktacji. Jak ja mu nie dam zarobić, albo złe słowo powiem, to nie zakontraktuje mi na wiosnę buraków. A gdzie ja je sprzedam? Cukrownię sobie za stodołą zbuduję? On jest nam potrzebny, my jemu. Nikt nie traci”. Zaczęliśmy przeglądać umowę. Też nie pojąłem wszystkiego. Cena A, B i C! A - to podstawowa. B - to zmniejszona. „Dlaczego?” pytam. „Bo tak jest w umowie. Za 20% dostawy płacą mniej”. Wyjąłem kalkulator i zacząłem liczyć… „Antek, toż uśredniając obie ceny, cena faktyczna jest niższa od oficjalnie podawanej o kilkanaście procent. „Ale jest. A swojej cukrowni nie mam. I nie będę miał…”

Za jakiś czas Antek woził wysłodki; to coś, co zostaje z buraków, jak z nich cukier wycisną. Na paszę. Zaczął opowiadać. Tyle wysłodków mu się należało, tyle „dostał”, a tyle kupił od kierownika punktu. „Od kierownika? Czy od cukrowni?” Byłem chyba przeczulony i zbyt dociekliwy. Ale okazało się, że coś w burakach piszczy! Antek kupił i od cukrowni, i od kierownika punktu. „Marcin, Marcin! Szkoły masz, a życia nie rozumiesz. Oni mają 5% na ubytki. No wiesz - wiadomo, samochód jedzie, buraki czasem spadają. Jak wiozą wysłodki - to z paki cieknie. Też ma prawo ubyć 5%”. Racja, pomyślałem, przecież nie będą ważyli każdego transportu dwa razy. Ale 5%? „Widzisz, podjął Antek. Nigdy nie ubywa 5%. Na placu zawsze jest nadwyżka. I oni to muszą, rozumiesz: mu-szą zagospodarować…” Przerwałem mu: „Czyli mogą sprzedać na własny rachunek?” Antek uśmiechnął się. „Pojętny z ciebie uczeń. A wiesz ile ton przejdzie przez nasz punkt? A wiesz po ile za tonę? A umiesz policzyć ile to jest 5% z tego?” W domu zacząłem z grubsza przeliczać. Wynik wydał mi się nieprawdopodobny. Zacząłem pojmować, ile kosztuje burak.

Zrozumiałem, dlaczego cukier produkowany w Niemczech jest tańszy od naszego. Powiadacie, że tam są dotacje? U nas też są dotacje: rolnik i klient w sklepie dotują bonzów od skupu, kontraktacji i od jeszcze kilku spraw. A cały system jest tak urządzony, aby móc i musieć być nieuczciwym. Tak: musieć być nieuczciwym. A jeśli jakiś tam inspektorek może po kampanii pójść do salonu Opla (no, powiedzmy, co dwa lata…), to sam dyrektor od cukru… Nie, nie wiem, śledztwa nie robiłem, to tylko moje paskudnie podejrzliwe myśli. Nie pytajcie, gdzie te buraki odstawiałem. Bo nie ludzi winię. A przynajmniej nie tych na dole, choćby nawet mercedesem kampanię kończyli. To o cały system chodzi. O system, który ciągle jest kryminogenny. To znaczy taki, że rodzi zło, że zmusza do zła. I wyobrażam sobie: cukrownię kupił inwestor, powiedzmy niemiecki. Wprowadził porządek, dokładność rozliczeń, uczciwość prób na błoto (a może i na zawartość cukru w burakach - tak jak to jest w EWG), zredukował ubytki z „przepisowych” 5% do ich rzeczywistej wielkości… Ależ by krzyk był! „Ci Niemcy to nas zjedzą! Niemcy raus! Wykorzystują nas!” I założę się, że cukier by potaniał. A przede wszystkim sumienia byłyby czyściejsze. Dałby Bóg doczekać. Dałby Bóg doczekać, że i bez Niemca to zrobimy. Może moje dzieci doczekają, bo aż się martwię, że uczę je uczciwości.

Marcin Czerwiński

Tekst ujęty w formę opowiadania oparty jest o materiał zebrany w rozmowach z rolnikami, opublikowany pod pseudonimem, by nie zdradzić informatorów.

OGN nr 46, 16 listopada 1997

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: