Świątynię wysadzono w powietrze. Fundament w ludzkich sercach został, fundament wiary chrześcijańskiej.
Pielgrzymi w czasie uroczystości poświęcenia odbudowanego sanktuarium w Zlatych Horach - 23 IX 1995 roku ks. Tomasz Horak /Foto Gość Wszystko zaczęło się pod koniec wojny trzydziestoletniej w roku 1647. W obawie przed Szwedami Anna Thannheiser, mieszkanka górniczego miasteczka Zuckamntel (obecnie Zlate Hory) uciekła na górę Bożych Darów i tam, w cieniu świerka urodziła syna. Martin był później rajcą miejskim niedalekiego śląskiego Prudnika. Przed śmiercią zlecił swej córce, aby na świerku, pod którym się urodził, zawiesiła obraz Matki Boskiej. Dorota spełniła prośbę ojca w roku 1718. Potem zbudowano kapliczkę. Obraz na polecenie biskupa przeniesiono do kościoła parafialnego. Ale, okazało się, że nie obraz był ważny, lecz miejsce. Pielgrzymi, których było coraz więcej, wędrowali dalej na górę Bożych Darów. Wreszcie stanął tam kościół poświęcony 8 IX 1841 r. „Maria Hilf!” – tak zwali to miejsce niemieckojęzyczni mieszkańcy północnych Moraw i południowego Śląska.
22 VIII 1973 r. ówczesne władze czeskie wysadziły sanktuarium w powietrze...
A jednak! Wokół mnie tłum ludzi. Ilu ich jest? Trzeba liczyć na tysiące. Spomiędzy wiekowych drzew wyrasta biały masyw świątyni. Na tle otwartych szeroko odrzwi biskupi ołomunieccy J. Graubner i J. Hrdlička, nuncjusz z Pragi i biskup opolski A. Nossol. Tuż przede mną, na inwalidzkim wózku starsza pani. Sięgam po aparat, robię zdjęcie. Ona przywołuje mnie gestem, wyjmuje z torebki mały obrazek. Matka Boska i widok starego, zniszczonego przez ateistów kościoła. „Památka pouti 18.5.1947”. Łzy w oczach. Pochylam się nad nią, mówi po czesku: Znowu tu jestem. Jaka ja szczęśliwa!
Przy ołtarzu lektorka czyta fragment Księgi Nehemiasza. O odbudowie jerozolimskiej świątyni po powrocie Izraelitów z niewoli. Tyle razy czytałem ten tekst. Ale nigdy nie odczułem tak mocno i z takim wzruszeniem jego wymowy. Tu, w Zlatych Horach też odbudowano świątynię! Tu, tak samo, jak za czasów Nehemiasza, ludzie płaczą ze szczęścia. Tu, tak jak tam, są mężczyźni, kobiety, starcy i niemowlęta. Przechodząc korytarzem od zakrystii, spotykam matkę z kilkumiesięcznym dzieciątkiem. Malec ciekawie zawraca oczyma. Znaczę mu na czole krzyżyk. Matka patrzy na mnie z uśmiechem i mówi: Děkuji, otče. Wśród tłumu spotykam rodziców z malcami na ręku. Niektóre z nich zmęczone słodko śpią w ojcowskich ramionach. Radość chwili udziela się mimo woli. W uszach brzmią słowa proroka Nehemiasza: „Radość w Panu jest waszą ostoją!”
Wszystko to dzieje się 23 IX 1995 r. Kościół Panny Marie Pomocné‚ został odbudowany. Wbrew niepokojom tych, którzy mówią: mamy puste kościoły w miastach, po co jeszcze kościół w lesie. Tysiące pielgrzymów z Moraw, Czech, Śląska, Niemiec i Austrii przeczą tym obawom. Jest potrzebny. Chyba nie bez powodu przed wiekami górę tę nazwano górą Bożych Darów. Wmieszałem się w tłum. Zagaduję pielgrzymów. Odpowiadają po czesku lub po niemiecku. Tu ktoś z Monachium. Tu ktoś z Ołomuńca. Tam znowu Litovel. Tu pobliska Pisečná. „A my z Prajska”. Hlučin? pytam. „Ne, otče, Ludgeřovice”. Także Głuchołazy i Kolonowskie, Paczków i Prudnik. Jak niegdyś, tak i dziś Ktoś przyciągnął tych ludzi z najprzeróżniejszych stron. Bo w zamyśle inspiratorów odbudowy sanktuarium, ma to ma być miejsce spotkania trzech narodów: czeskiego, niemieckiego i polskiego. Ma służyć sprawie pokoju budowanego na podwalinach chrześcijańskiej wiary. Dźwięczą jeszcze słowa czytania z listu do Koryntian: „Nikdo nemůže položit jiný základ než ten, který už je položen, a to je Ježíš Kristus! – Nikt nie może położyć innego fundamentu, prócz tego, który już został położony, a jest nim Jezus Chrystus!” Świątynię wysadzono w powietrze. Fundament w ludzkich sercach został, fundament wiary chrześcijańskiej. Także w młodych ludziach, których wychowywano w Czechach w oderwaniu od Kościoła i wiary. Obserwuję służbę porządkową – tyle wśród nich młodzieży. Zagaduję grupkę takich właśnie porządkowych. „Tak, my jesteśmy taką wspólnotą. Spotykamy się każdego czwartku na Mszy, a potem w domu. Czytamy Biblię, modlimy się, chcemy innego świata, takiego jak w Ewangelii". Zapraszają do siebie. Pewnie, że pojadę. Idzie nowe. Ci młodzi są nadzieją nie tylko Kościoła. są nadzieją świata, choć świat nie zawsze o nich wie.
Tamtego świerka sprzed trzystu lat już nie ma. Tego, pod którym urodził się Martin Thannheiser. Ale w przedziwny sposób poświęcone dziś na nowo sanktuarium wyrasta z tamtych korzeni. Panna Maria Pomocna, Maryja Wspomożycielka została tu nazwana Ochrankyně Nenarozenych – Obrończynią Nienarodzonych. Nie wymyślili tego teologowie. To wyszło od chrześcijan świeckich. To oni, czescy chrześcijanie widzą ten ogromny problem praw człowieka. Nie tych praw okrzyczanych przez międzynarodowe organizacje – ale tego przyrodzonego, Bożego i ludzkiego zarazem prawa do życia. Teologowie może nawet nieco zżymają się na niespotykany dotąd w tradycji sposób przedstawienia Maryi: szkicowe zaznaczenie Jej postaci z nienarodzonym jeszcze dziecięciem pod sercem. Jej macierzyńskie dłonie otaczają Dziecię troskliwym gestem. Tak, czegoś takiego w tradycji nie było. Ale też i prawo dziecka do życia nigdy nie było tak podważane. Zresztą, cała wielka sprawa odbudowy maryjnego sanktuarium w złotogórskich lasach wyszła i została doprowadzona do końca przez wiernych, nie przez hierarchię Kościoła. Tu widać, że Kościół to nie tylko ksiądz czy biskup. Owszem, nie dzieje się to bez pasterzy. Życzliwa troska ołomunieckich biskupów otaczała inicjatywę Stowarzyszenia dla Odnowy Pątniczego Miejsca. Obecność pasterzy – kapłanów i biskupów jest tu dziś wielką radością tysięcy pielgrzymów. Dostrzegam wokół życzliwe spojrzenia. Gdy arcybiskup ołomuniecki zaczyna kazanie, tłum z napiętą uwagą śledzi jego słowa. Oni są Kościołem i potrzebują pasterzy, czekają na nich. I dostrzegam tu więcej jakiegoś zbratania świeckich i duchownych, niż można dostrzec w naszym kraju. To prawda, że wierzący są w Czechach mniejszością. Ale też bez wątpienia są bardzo świadomi swej chrześcijańskiej tożsamości. Gdy schodzę do parkingu, wielu ludzi żegna mnie: „S Panem Bohem!” S Bohem! – odpowiadam. A ktoś z nich woła za mną: To bylo krásné! Tak, to był naprawdę piękny dzień.
OGN nr 42, 15 X 1995