Fotoreportaż Renaty Matusiak, podróżniczki z Kędzierzyna-Koźla, dla "Gościa Opolskiego".
Tradycją miejscowości w Ameryce Południowej jest, że mają swoich świętych patronów. Ma go też mała wioska Acasio, położona w Kordylierze Środkowej w południowo-zachodniej Boliwii. Jest nim święty Jan Chrzciciel i jemu poświęcone są odbywające się tu co roku 24 czerwca Toro Tinku, czyli walki byków.
Acasio znajduje się w departamencie Potosi, ale z tego miasta do wsi nie ma żadnych dróg. Można się tam dostać tylko ze stolicy sąsiedniego departamentu - Cochabamby, skąd dwa razy w tygodniu o 6.00 rano odjeżdża autobus. W praktyce odjeżdża nieco później, bo zwykle bardzo dużo czasu zajmuje ulokowanie wszystkich pakunków w bagażniku i na dachu. Po półgodzinie jazdy zatrzymujemy się na rogatkach miasta przy ulicznej garkuchni na śniadanie. Czy przed podróżą nie mogli zjeść? Sąsiadka z przedniego siedzenia, korpulentna Indianka w tradycyjnej i jeszcze bardziej poszerzającej biodra spódnicy, z warkoczami do pasa, przedłużonymi ozdobnymi zakończeniami, tłumaczy mi, że wcześniej nie ma na ulicach jedzenia. Mieszkańcy regionu Cochabamby uwielbiają jeść i są szczęśliwi, gdy jedzą 7 posiłków dziennie.
Ukazuje się piękna dolina z wyschniętym korytem rzeki głęboko w dole Renata Matusiak Za miastem kończy się asfalt. Jest pora sucha i zimna, górski trakt tonie w pyle. Ukazuje się piękna dolina z wyschniętym korytem rzeki głęboko w dole. Ostrymi zakrętami zjeżdżamy do jej poziomu, by potem znów wspinać się w górę. Czasem trudno nam się minąć z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem. Jest mi zimno, wyjmuję śpiwór i opatulam się wzorem miejscowych poowijanych w koce. W południe jestem na miejscu.
Idę do centrum, po bokach drogi byki odpoczywają w cieniu i zdają się być obojętne wobec tego, co ma się wydarzyć po południu. Tu i ówdzie krzątają się mężczyźni w kolorowych tradycyjnych strojach i wełnianych czapkach. Młodzi chłopcy przechadzają się grupkami, trzymając w ręku czarango, tradycyjny instrument muzyczny. Na niewielkim placu centralnym i prowadzących do niego ulicach rozstawiły się kobiety ze swoimi mobilnymi garkuchniami. Podstawą wszystkich dań są ryż i mięso, do tego makaron, czoklo (odmiana kukurydzy o dużych białych ziarnach) i wśród różnych odmian ziemniaków czunio, czyli specjalny rodzaj mrożonych, a następnie odwodnionych bulw w czarnym kolorze. Niewielkie targowisko prezentuje tradycyjne wyroby tkackie.
Młodzi chłopcy przechadzają się grupkami, trzymając w ręku czarango, tradycyjny instrument muzyczny Renata Matusiak
W kościele katolickim kończy się Msza św. i rusza procesja z figurą św. Jana Chrzciciela. Zatacza koło śladem przygotowanych przez miejscowych ołtarzy, przystrojonych kwiatami i kolorowymi chustami. Kapelusze kobiet są również udekorowane kwiatami i dodatkowo tłuszczem zabitej dzień wcześniej owcy. Ten tłuszcz jest na szczęście, aby wszystko przebiegło pomyślnie. Po procesji figura świętego zostaje złożona w miejscu pełniącym rolę świetlicy.
W Boliwii doskonale widać, jak na nowym kontynencie mieszają się dawne wierzenia z przywiezionym przez Hiszpanów chrześcijaństwem. Boliwijczycy chodzą do kościoła, przyjmują sakramenty i jednocześnie hołdują predkolumbijskim zwyczajom składania ofiar siłom przyrody, czyli palenia ofiarnych ołtarzyków. Przygotowuje się je specjalnie w zależności od intencji, zajmują się tym odpowiednie osoby, a do ich wykonania służą małe kwadraciki z cukru z odbitymi na nich różnymi formami.
W wiosce wciśniętej w małą dolinę otoczoną górami, gdzie wieczne wiatry wieją z góry do dołu i odwrotnie, jest dziś bardzo tłoczno. Ze swoimi najlepszymi bykami przyjechało kilkanaście osad. Wszystkie noclegownie są zajęte. W ciasnej zabudowie wsi gospodarze glinianych domów nie mają podwórek, gdzie mogłabym rozstawić namiot albo są okupowane przez zwierzęta. Kolejny pomysł, jaki przychodzi mi do głowy, to szkoła, ale jest zamknięta, a stróż gdzieś poszedł. W całej Boliwii szkoły mają swoich woźnych, którzy cały czas ich pilnują i mieszkają tam, często ze swoimi rodzinami. Znajduję otwarty kościół ewangelicki z pomieszczeniem wypełnionym piętrowymi łóżkami z materacami i kocami. Pozostaje mi jeszcze chodzenie od drzwi do drzwi, by znaleźć opiekuna tego przybytku.