Swoim życiem mówi: "Boże, jestem Twoja, zrób ze mną, co zechcesz". I tak właśnie trafiła na misje do… Polski.
W parafii św. Mikołaja w Krapkowicach gości s. Anafrida, misjonarka z Tanzanii. W niedzielę dzieliła się świadectwem podczas Mszy św., a przez cały Tydzień Misyjny spotyka się z dziećmi i młodzieżą w szkołach i przedszkolu. Opowiada o Afryce, o swoim zgromadzeniu i o byciu misjonarką w Polsce.
- Kiedy byłam w 2. klasie gimnazjum, pierwszy raz spotkałam siostrę zakonną ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki. To było w szkole na 45-minutowej lekcji religii - opowiada s. Anafrida, która od 7 lat mieszka w Polsce, we wspólnocie białych sióstr w Lublinie.
- Misjonarka, którą wtedy spotkałam, pochodziła z Malawi, a pracowała w mojej rodzinnej Tanzanii. Na lekcji dała świadectwo o swojej służbie w różnych krajach afrykańskich. Kiedy jej słuchałam, poczułam ogień w sercu. Widziałam, że przede mną są otwarte drzwi, by dołączyć do tych sióstr i służyć innym. To było tak silne doświadczenie, że od razu poprosiłam o adres tego zgromadzenia i napisałam pierwszy list - wspomina. Dodaje, że już u końca szkoły podstawowej zastanawiała się nad zostaniem siostrą zakonną, ale koniecznie w swojej diecezji, a nie gdzieś daleko na misjach.
W szkole średniej i na studiach Anafrida pozostawała w kontakcie z misjonarkami. Kiedy zaczęła pracę, przyszedł czas, by wybrać drogę. - Miałam kilka propozycji małżeństwa, ale odmawiałam. Musiałam na spokojnie usiąść, pomodlić się i zobaczyć, co jest najważniejsze w moim życiu, jak chcę żyć: w małżeństwie czy w zgromadzeniu zakonnym. Każdej myśli o byciu siostrą zakonną towarzyszył pokój w sercu. I tę drogę wybrałam - opowiada.
Nim rozpoczęła formację, wróciła jeszcze do rodzinnego domu, który był 1500 kilometrów od miejscowości, w której studiowała. - Powiedziałam rodzicom o swojej decyzji, a oni pięknie ją przyjęli. Powiedzieli, że skoro to jest decyzja z serca, to niech tak będzie. Tato, mama i ja razem uklękliśmy i modliliśmy się w tej intencji - wspomina s. Anafrida.
Formację odbywała najpierw w Tanzanii, a potem w Kenii. Po ślubach zakonnych została posłana na misję - do Mauretanii, kraju muzułmańskiego na północy Afryki. - Tam na początku miałam nauczyć się języka francuskiego. A po 6 miesiącach, po ukończeniu kursu zostałam w Mauretanii i pracowałam w szkołach, ucząc biologii i chemii. Tam brakowało nauczycieli, więc uczniowie nawet na przerwach błagali, by ich nauczyć więcej. Byli zawsze zainteresowani - opowiada.
Misjonarka z maturzystkami z Zespołu Szkół Zawodowych w Krapkowicach i katechetą Jackiem Klose Anna Kwaśnicka /Foto Gość
Właśnie w Mauretanii zastało ją zaproszenie zgromadzenia do wyjazdu do Polski. Przyznaje, że nie wiedziała, co to za kraj, jak wygląda. Nawet nie wiedziała, że papież Jan Paweł II był Polakiem. - Wypisałam za i przeciw. Nie czułam się gotowa, by uczyć się nowego języka, przecież dopiero nauczyłam się francuskiego. Bałam się poznawać nowe tradycje, żyć w innej kulturze. Ale też bałam się, że w Polsce stracę wiarę, bo tak wiele osób u nas w Afryce mówiło, że w Europie nie ma już wiary - wylicza. - Po stronie „za” napisałam, że jestem dla Boga. „Boże, jestem Twoja, zrób ze mną, co zechcesz” - dopowiada.
Pierwszego miesiąca w Polsce nie wspomina dobrze. Zupełnie nie znała języka, wszystko było inne. - W Afryce mamy zwyczaj pozdrawiania na ulicy wszystkich mijanych osób. W Lublinie, jak tylko nauczyłam się mówić „dzień dobry” - też każdego pozdrawiałam, a nikt mi nie odpowiadał. W Tanzanii po Mszy św. przed kościołami trwają długie rozmowy, a w Polsce w minutę już nikogo nie ma - porównuje. Ale przyznaje, że z czasem, gdy zaczęła poznawać sąsiadów i inne osoby, zaczęła się wśród Polaków czuć dobrze.
Co robi misjonarz w Polsce? - Nie podejmuję wielu działań, nie robię wiele, ale już w Mauretanii nauczyłam się, że bycie misjonarką to nie kwestia robienia czegoś, ale to kwestia miłowania ludzi. Wszędzie ludzie potrzebują miłości. I w Mauretanii, i w Polsce. Żyją tu nie tylko ludzie biedni, ale też ludzie, którzy materialnie mają wszystko, a brakuje im bliskich osób, głębokich relacji - mówi.
S. Anafrida prowadzi animacje misyjne, zajmuje się sprawami zgromadzenia w tej części świata, ale przede wszystkim odwiedza ludzi, spotyka się na kawie, wysłuchuje. - Czasami naprawdę nie trzeba nic robić, tylko być z kimś i słuchać - podkreśla. I mówi: - Misja jest wszędzie, gdzie jestem - w autobusie, na ulicy, w szkole… Wszędzie i cały czas.