Od kilkunastu lat ten święty zyskuje w parafiach coraz większą popularność. Przyciąga jego dobroć, ale i... rogaliki oraz spotkanie.
Najpierw św. Marcin- legionista poprowadził wszystkich do świątyni Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Gdzieniegdzie już w piątek, w sobotę bądź w niedzielę różne miejscowości nawiedził św. Marcin. Oddawał połowę płaszcza biedakowi, potem jechał konno na czele pochodów, rozświetlanych przez dzieci światełkami lampionów. I wreszcie za jego przyczyną można było zjeść pyszne rogaliki.
Nie inaczej było w Rzymkowicach. Tu, choć obchody świętomarcińskie organizowane są dopiero czwarty rok, cieszą się dobrą frekwencją parafian.
- Pomysł podpowiedziała moja mama, kiedy trafiłem tu na parafię, bo w poprzedniej już był taki zwyczaj. Miejscowe koło Mniejszości Niemieckiej podchwyciło to od razu, pochodząca z Rzymkowic nauczycielka przygotowała z młodzieżą przedstawienie i tak jest już od czterech lat. Tyle że w poprzednich latach spotkanie kończyło ognisko i grill za kapliczką, bo tam jest odpowiedni teren. Jednak w tym roku ze względu na niepewną pogodę przenieśliśmy spotkanie do świetlicy - tłumaczy proboszcz, ks. Robert Skornia.
Pochód wyruszył z krańca wioski, by dotrzeć do kościoła. Wzdłuż trasy mieszkańcy zapalili przy płotach bądź w oknach znicze lub świeczki, co stworzyło klimatyczną oprawę. W kościele przedstawienie i krótkie nabożeństwo.
Tym razem jednak nie zwyczajowa scenka z oddaniem połowy płaszcza, ale historia o Marcinie - szewcu, który lubił czytać Biblię i pomagał ludziom. Także Chrystusowi mijającego w postaci potrzebujących jego zakład rzemieślniczy.
W kościele młodzież przedstawiła historię innego Marcina, jednak przesłanie pozostało to samo Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość W obie główne postacie Marcina wcielił się w tym roku Fabian Dziony.
- Św. Marcin jest mi bliską postacią, sam jestem w ochotniczej straży pożarnej, stąd łatwiej mi się utożsamić z św. Marcinem-legionistą niż szewcem, ale wiem, że warto pomagać innym, w różny sposób. Było sporo stresu, ale się udało. Przygotowywałem się ok. tygodnia, na szczęście wszystko dobrze wyszło - przyznaje.
- Co roku staramy się pokazać coś innego, jakąś inną historię, ale przesłanie jest to samo - że warto i trzeba pomagać, że w tym można spotkać Chrystusa - dodaje Justyna Kaloch, reżyserka przedstawienia, nauczycielka pochodząca z Rzymkowic.
Pochód, przedstawienie i św. Marcin podobała się dużym i małym. - Najbardziej św. Marcin, ten z przedstawienia bo był ciekawy i dobry - mówi Paulinka Malinowska. Z siostrą Joanną już drugi raz bierze udział w "Marcinach". Joannie z kolei spodobał się wierzchowiec świętego legionisty i to, że można nieść lampiony.
A na końcu, podczas spotkania na najmłodszych czekała jeszcze jedna atrakcja - zdjęcie w prawdziwych strażackich kurtkach i kasku, które udostępnili ochraniający przejście przez wieś ochotnicy.
Nie mogło obejść się bez rogalików... Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość