Bo wszystko w życiu, liturgia także, musi być i zwyczajne, i uroczyste, i wyjątkowe. W każdej z tych trzech warstw może i powinno być z sercem, z radością, z wiarą.
Jestem na pielgrzymce z pierwszokomunijnymi dziećmi – spora gromadka, rodzice, kilkoro ministrantów. W drodze na Bardzką Górę Droga Krzyżowa. Na szczycie mieliśmy się zamienić kluczami do kaplicy z inną grupą. I tu niewypał. Ta inna grupa zeszła wcześniej inną drogą. Kaplica zamknięta. A Msza? Była. Uroczysta i nietypowa w zewnętrznej oprawie. Na skale przy kaplicy, gdzie odciśnięta stopa Matki Bożej. Ksiądz był. Uczestnicy byli. Kielich, wino i opłatki mieliśmy ze sobą. Pismo Święte było. Teksty modlitwy eucharystycznej z "Drogi do nieba". Krzyż któryś z tatusiów przygotował z dwóch kształtnych kawałków drewna, czego w lesie pod dostatkiem. Nie było alby i ornatu. Wiosenne słońce nie potrzebowało płomyka świecy. Była wiara, był śpiew, była improwizowana, ale wierna zasadom liturgia. Zaskoczyły mnie dzieci wezwaniami modlitwy powszechnej. Dotknęły wszystkich czterech dziedzin potrzeb określonych w liturgicznych normach, co nie zawsze się trafia w różnych tzw. pomocach liturgicznych czy czasem w uroczystych, transmitowanych przez media celebracjach.
Ileż to razy przewodniczyłem Eucharystii w nietypowych warunkach – dosłownie polowych. Czasem miałem zgodę miejscowego biskupa, czasem działo się to z zaskoczenia – jak wtedy w Bardzie. Zwykle zapisywało się w pamięci, czasem bardzo mocno, jak film do odtworzenia, mimo upływu kilkudziesięciu lat. Ile takich Mszy celebrowałem? 30? Może 40. A ile tych "zwykłych" – w kościele, w szare dni i w uroczystości. W obłokach kadzidła, ale czasem i bez ministranta. Ponad 18 tysięcy! I te wszystkie "zwyczajne" celebracje stanowią dla mnie i dla parafian punkt odniesienia. Te "niezwyczajne" są jak niespodziewany przebłysk słońca w szary dzień. Jedne i drugie są potrzebne.
Skąd ja wziąłem ten temat akurat dzisiaj? Bo natknąłem się w internecie na zdjęcia liturgii. Nietypowej zgoła. Przewodniczy pani pastor, sądząc po stroju, rzecz dzieje się czy to w Anglii, czy w którymś z krajów skandynawskich. Uroczyste stroje, przejęte miny, śpiewający – z nutami i tekstami, jak renesansowy kwartet. Ale nie całkiem przypadł mi do gustu komentarz w tonie, że to sama radość, lud wielbiący Pana. Pokrzepienie duszy. Bo u nas liturgia jest szablonowa, skostniała, bezduszna, z miernym i upolitycznionym kazaniem. Dlatego spada i spadać będzie frekwencja!
No, nie wiem... Jedno jest pewne – w kręgach protestanckich już dawno owa frekwencja spadła. Z tego więc powodu po tamte wzorce sięgać nie warto. A z innej strony patrząc – widzę kilkoro uczestników Mszy w powszednie dni w moim zmrożonym ostatnio kościele. Nie ma pięknych śpiewów – bo i kto miałby śpiewać? Ci dwaj dużej pobożności panowie? Jedna z wiernych uczestniczek, która ma absolutny antytalent śpiewaczy – a śpiewa głośno i wytrwale? Swoją wiarę wyśpiewuje. Przed rokiem, gdy było ślisko, upadła w drodze do świątyni i tylko cudem nie ześliznęła się do rzeczki z wysokiego brzegu. Jak jeszcze nie całkiem kości się zrosły, znów wróciła do codziennej wędrówki na Eucharystię.
Nie zawsze jest pełna, liturgiczna obsada. Raz braknie kantora do psalmu, to znów lektor, co to mógłby w telewizji pracować, bo tak szybko trzepie, że zrozumieć nie sposób. Celebrans przejmuje wtedy wszystkie funkcje (znałem księdza, który nawet dzwonek miał rzemykiem do nogi przywiązany...). Ale to dopiero nie jest liturgia.
Żeby zaś liturgia nie była szablonowa i bezduszna, trzeba, by celebrans zaczynał w swoim pokoju, najlepiej przy komputerze. Przygotować słowo wstępne (zapisać na dysku), prośby modlitwy powszechnej (zapisać na dysku), w powszedni dzień dwuminutówka (zapisać na dysku). W niedziele kazanie najwyżej 5–6 tysięcy znaków (zapisać na dysku). Oczywiście, sięgając do tematów obecnych w czytaniach dnia. Łatwiej jest sięgnąć po "gotowce" – jakże często niedopracowane, bo tworzone seryjnie. Jeszcze łatwiej pójść na modną spontaniczność. A "zapisać na dysku" po to, by móc kiedyś po nie sięgnąć. Ale także, by mieć kontrolę nad swoim gadulstwem oraz nad powielaniem własnych myśli, sformułowań, nawet błędów.
Czy ja tak robię? Cóż, nie do końca. Kiedyś byłem w tym dokładniejszy. Teraz może bardziej zaprawiony. Zaś na pewno korzystam z własnego dorobku wielu lat. Niecodzienną, inną od standardów parafialnego kościoła formę celebracji eucharystycznej zostawiam albo na szczególne okazje, albo na pielgrzymki, kiedyś także na czas wakacyjnych wyjazdów z młodzieżą. Jednak wszystkie te okazje są zbudowane na fundamencie tej codziennej celebracji.
Bo wszystko w życiu, liturgia także, musi być i zwyczajne, i uroczyste, i wyjątkowe. W każdej z tych trzech warstw może i powinno być z sercem, z radością, z wiarą. A spadająca frekwencja? Mankamenty sprawowania liturgii to przyczyna wtórna. Praprzyczyną jest takie urządzanie świata i życia, jakby Boga nie było. Gorzej – jakby człowiek był bogiem.