Byłby potrzebny traktat, nie okruch. Ojczyzna...
Kiedyś się mówiło, że ojczyzna to ziemia, którą widać z ojcowego komina. Później o ojczyźnie zaczęto mówić starożytnym określeniem „Rzeczpospolita”. Nie jakoby miała być czymś pospolitym i niewiele wartym, ale jako o „rzeczy” wielkiej, cennej i należącej do wszystkich. Szło to w parze z krystalizowaniem się rozumienia narodu. I z poczuciem wspólnoty i odpowiedzialności. Poczytajcie Sienkiewicza, wiele tam perełek wskazujący te cechy – tak u wielkich tego świata, jak i maluczkich, ale rozumiejących, czym jest Polska. Odniesienie do komina rozumieć można było także inaczej. Nie tylko jako mały krąg, ale niskie takiej „ojczyzny” wartościowanie. Ale i to się zmieniło. Za ojczyznę trzeba było, i warto było, dać wszystko. Z życiem włącznie. Jak jest za naszych dni? Przeróżnie. Nieszczęściem dla większości narodu w mętnej wodzie ostatnich dziesięcioleci zadomowiły się żarłoczne i niebezpieczne rekiny. Zdobyć władzę, utuczyć się, używać. To nie cały naród. Mała cząstka – ale niebezpieczna. Nikomu nie wolno siedzieć na kominie, nie wolno wspierać rekinów – to tylko minimum etycznych wymagań.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.