W tym roku dwa niedźwiedzie przeszły przez wieś, niosąc od domu do domu pomyślność.
Barwny korowód przeszedł przez całą wieś Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość – Bez masarza nie da się zabić ani świni, ani bera. Musi być też kominiarz, muzykant, cyganka... – uśmiecha się „masarz”, przedstawiając uczestników barwnego korowodu, który w ten weekend przeszedł przez wieś. To głównie strażacy z miejscowej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej.
– Ta tradycja jest tu od wielu lat. Ja mam 47 lat i odkąd pamiętam, była. Sam od ponad 20 lat jestem niedźwiedziem. Chodzimy, bo to fajna sprawa, ludzie nas chętnie przyjmują, za co im dziękujemy, dają datki, częstują jedzeniem czy napojami. Tylko w tym futrze ciepło – opowiada Tomasz Goczoł.
Już nie mieszka w Dębiu, ale nadal jest strażakiem i przyjeżdża specjalnie po to, by podtrzymywać tę tradycję. Wspomina lata, kiedy podczas wodzenia niedźwiedzia panował kilkunastostopniowy mróz albo padał deszcz i mokre futro ważyło coraz więcej.
Niedźwiedź jest wyjątkowo fotogeniczny - nic dziwnego, że każdy chce mieć z nim zdjęcie! Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Tym razem dodatkową atrakcją jest nowy, efektowny kostium "bera" – jeszcze w zeszłym roku nowy strój zamówił nieżyjący już sołtys, śp. Gerhard Kurc.
– Kostium – futro z materiałów najlepszej kategorii i ruszającą się szczęką i pazurami – wygląda bardzo autentycznie i powinien wytrzymać długie lata. Takie zlecenie to fajna sprawa – przyznaje Agnieszka Szarejko z opolskiej Modelatorni, wykonawca stroju.
Przy okazji przebierańcy zachęcają do wsparcia OSP, a także zapraszają na wieczorną zabawę – najpierw dla dzieci, potem dla starszych.
– Córka mieszka tu od 11 lat. Ja nie jestem stąd, przyjechałam do niej z Opola. Tam nie ma takiego zwyczaju. Tu już ich znamy, bo chodzą co roku. To wielka atrakcja. Bardzo się z tego cieszymy – uśmiecha się Aniela Jaworska po tradycyjnym tańcu z niedźwiedziem.