Czasem nasuwa się rozpaczliwe pytanie: "Czy leci z nami pilot?!". A nadchodzącego pierwszego dzwonka wstrzymać nie można - tak, jak lotu powietrznego statku.
Zacząłem liczyć te pierwsze dzwonki. Szkolne, na początek września (bądź października). 7 + 4 + 6 + 4... To razem ze specjalizacją podyplomową. A że wyrosłem w szkole (oboje rodzice byli nauczycielami), to dzwonki nie robiły na mnie wrażenia. Także te w szkołach, w których później byłem nauczycielem. Oczywiście, religii, ale z zastępstwami z fizyki. Różniły się te dzwonki dźwiękiem, głośnością, trwaniem sygnału. Ciekawie by było o tym opowiedzieć, ale to tylko tło.
Z rodzinnego domu zapamiętałem wciąż wracające hasło "reformy oświaty". Jako dzieciaka nie obchodziło mnie to wcale. Widać jednak, że było na tyle częste, że zapamiętałem. Merytorycznych wszakże wspomnień nie mam. Ale mam rodzinne. Mama, już wtedy po pięćdziesiątce, zaczęła się uczyć. Przez kilka ładnych lat jeździła do "studium nauczycielskiego", które aczkolwiek uczelnią akademicką nie było, tytułów naukowych nie przyznawało, ale zawodowe wraz z uprawieniami tak. Jak pamiętam moją Mamę, jej studiowanie nie zaczynało się z powodu pustawego nauczycielskiego portfela, ale z potrzeby wiedzy. Tato jeszcze przed wojną zdążył z zaspokojeniem tego pragnienia.
I to była faktyczna płaszczyzna reformy oświaty. Wielu nauczycielom tamtej epoki (przełom lat 50. i 60. XX w.) przydałaby się spora dawka systematycznej wiedzy. Jednak ci, którzy tego najbardziej potrzebowali, do studiów się nie spieszyli. To taka trochę ponadczasowa prawidłowość. W innych układach, w innych realiach jakoś wciąż obecna, i to nie tylko w pedagogicznym fachu.
Najbardziej spektakularne zmiany w systemie oświaty były innego rodzaju. Mam na myśli te organizacyjne. Zaraz po wojnie zmiana dotycząca gimnazjów i liceów. Jeszcze gdy sam byłem uczniem liceum, nieraz zamiennie używało się określeń "gimnazjum" i "liceum". Na czym wtedy rzecz polegała? Jakie cele jej przyświecały? Tak do końca trudno to dziś określić. Podejrzewam jednak, że być może były to przymiarki mające prowadzić do systemowego podporządkowania oświaty ówczesnemu państwu.
Inne reformy doskonale pamiętamy - by wspomnieć te najbardziej widoczne i odczuwalne przez całe społeczeństwo. A zatem utworzenie gimnazjów i ich utrwalanie się w społecznym krajobrazie. Ostatnio zaś odwrócenie tamtego pomysłu. Jesteśmy w trakcie tworzenia się czegoś nowego, jako że do dawnego status quo wrócić się nie da. Bo żywe organizmy nie mogą cofnąć się w zmianach. Społeczeństwo jest wszak organizmem żywym! A system oświaty jego najwrażliwszą częścią.
Wiele by pisać o sprawach programowych. O piętrzących się problemach organizacyjnych. O niesamowitym zróżnicowaniu choćby samej wielkości szkół i liczebności klas. Ten ostatni wskaźnik zawiera się pomiędzy 4 osoby a 30 osób (około). O łataniu nauczycielskich etatów w kilku szkołach, co skutki ma i dla nauczycieli, i dla uczniów, i dla samej substancji "systemu oświaty", który lokalnie przestaje być systemem.
To nie wszystko... Symptomów ciężkiej choroby jest więcej. Czasem nasuwa się rozpaczliwe pytanie: "Czy leci z nami pilot?!". A nadchodzącego pierwszego dzwonka wstrzymać nie można - tak, jak lotu powietrznego statku. Problem jest o tyle trudniejszy, że jakieś nie do końca zdefiniowane siły usiłują ów lecący samolot "naprawiać". Tak, jakby młotkiem dało się naprawić szwajcarski zegarek.
W szkole już nie pracuję, ale na rozpoczęcie roku pójdę - może do reaktywowanego społecznego liceum? By okazać solidarność ludziom, którzy mają odwagę i pomysły.