Od soborowej reformy liturgii, od opublikowania najważniejszych dokumentów na ten temat, minęło jakichś 40 lat. Czy jesteśmy - i jako celebransi, i jako parafie - uformowani w duchu liturgii?
Dziś taki temat „domowy”, kościelny. I wciąż aktualny. Choć jakby nieco zapomniany. Czasy wielkich przemian w liturgii zaczęły się, gdy kończyłem studia. Powszechne było odczucie, że nieuniknione i potrzebne jest otwarcie liturgii na potrzeby i oczekiwania wierzących.
Sprawa języka już była postanowiona i zasadniczo zrealizowana – choć prowizoryczne rozwiązania długo jeszcze funkcjonowały. Wiele tekstów w liturgicznym obiegu to były „wydawnictwa” powielaczowe. Trafiały się między nimi teksty tłumaczone i redagowane przez gorliwszych księży. Chaos był więc już na poziomie „przedliturgicznym”.
Liturgia... Jako młody wikary miałem proboszczów różnego liturgicznego pokroju. Nad kolejnością moich doświadczeń czuwała Boża opatrzność. Pierwszy był proboszcz-duszpasterz. Aktywny bardzo, zorientowany w wielu sprawach, otwarty na nowości. Jak większość księży szczególnego przygotowania liturgicznego nie miał. Jednak liturgia w parafialnym kościele była naprawdę żywa i angażująca uczestników. A to przecież najważniejsze.
Po nim trafiłem do proboszcza duszpasterza i profesora uniwersytetu zarazem. Specjalizacja – historia liturgii! Czasem jako wikarzy podśmiewaliśmy się z jego pomysłów, by po latach zrozumieć ich wierność duchowi liturgii. Nie temu chaotycznemu kłębowisku aktualnych trendów, ale duchowi osadzonemu w wielowiekowej tradycji Kościoła.
Trzecim mistrzem był dla mnie ojciec Blachnicki – też profesor. Związałem się z nim i tworzonym przez niego ruchem – jeszcze wtedy bez nazwy „Światło–Życie”. Fundamentem była w nim ewangelizacja, a osnową programu – liturgia. Na zewnątrz funkcjonowało określenie „liturgia oazowa”. Ks. Blachnicki walczył z tym, bo – jak mówił – „liturgia w czasie rekolekcji oazowych jest sprawowana według obowiązujących reguł prawa liturgicznego”. Z drugiej strony prawdą było i to, że trafiali się księża, którzy nie przeszli formacji liturgicznej w Ruchu, a posługiwali się mechanicznie wzorcami stamtąd skopiowanymi.
Takich to miałem mistrzów. Życie parafialne modyfikowało ideały. Z jednej strony czasem brakowało jedności duszpasterzy. Można było usłyszeć zdanie: „A ja na swojej Mszy i tak...” – mówiący pewnie nie był świadom, że wygłasza herezję. Z drugiej strony w maleńkich parafiach nie było widoku na liturgiczną obsadę w wymiarze standardowym, nie mówiąc o pełnej.
To taki szkic wspomnieniowy. Jak jest dzisiaj? Od soborowej reformy liturgii, od opublikowania najważniejszych dokumentów na ten temat minęło jakichś 40 lat. Czy jesteśmy – i jako celebransi, i jako parafie – uformowani w duchu liturgii? Przywołałem tytuł jednej z książek kard. Ratzingera. A ten duch, to nie tylko duch naszych czasów, to duch sięgający starożytności! Zatem – jak jest dzisiaj?
Bardzo różnie. Fundamentalnym błędem bywa liturgia jednoosobowa. Celebrans czyta wszystko, z intencjami modlitwy powszechnej włącznie. „Czemu sam czytasz?”. Odpowiedź: „Bo oni nie potrafią”. No i już. Inny, ważny element (raczej jego brak) to wyłączanie chwil ciszy. Niektóre są wręcz nakazane przez rubryki mszału. Niektóre trzeba zachować jako pauzy oddzielające poszczególne fragmenty tekstu. Inne znów są nieodzowne, by myśl uczestników i celebransa nadążała za słowami. Źle, jeśli nie nadąża. Tylko krok do mechanicznego powtarzania formuł i gubienia treści.
Ważna sprawa to wyeksponowanie księgi lekcjonarza. Mszał jest zwykle większy i w centrum, ale ważniejsza jest księga Bożego objawienia. Czasem jej wyeksponowanie bywa trudne, bo narzucone przez architekturę prezbiterium. Trzeba jednak coś wymyślić. No i warto przypomnieć dawną tradycję, że na Biblii niczego się nie kładzie. To święta księga!
Inny element to procesje: wejścia, darów, komunii. Oczywiście dni powszednie od świąt będą się różnić. W pełni uformowane procesje w uroczystych celebrach powinny być zachowane. Gdy kilka osób w kościele, nie sposób o procesjach myśleć. I tu jeden szczegół: jeśli komunii będzie towarzyszyła precesja prowadzona przez orszak służby liturgicznej, na czele będą niesione świece towarzyszące podawaniu wiernym Ciała Chrystusowego, to osłabnie albo i całkiem zniknie problem postawy przy komunii. Bo nie chodzi ani o klęczącą, ani o stojącą – chodzi o brak uroczyście sformowanej procesji.
A homilia? Powiem tyle: nie każde kazanie jest homilią. Sapienti sat.
To tylko wyrywkowe i nasuwające się w pierwszej kolejności elementy liturgii. Felieton nie może być powtórzeniem wprowadzenia do mszału. Niech więc tyle wystarczy. Celebransom ku uwadze, uczestnikom liturgii ku zorientowaniu.