Nikt się tego już nie dowie. Tajemnicę skandalu zabrał do grobu Mikołaj z Pragi.
Mikołaj musiał być w trakcie pracy nad tym dziełem niejeden raz mocno poirytowany. A to na marginesie dorysował bociana dziobiącego w goły zadek jakiegoś uciekającego w popłochu faceta, a to wkurzonego procarza celującego w niemniej goły zadek wspinającego się po linie albo słupie mężczyzny (czy to ten sam, co przed bocianem uciekał?). Albo taneczny korowód małp (a może ludzi o małpich cechach?) cieszących się z nie wiadomo jakiego powodu.
W średniowiecznych rękopisach takie „dorysowanki” czy dopiski nie są czymś nadzwyczajnym. Nawet w przepisywanych księgach Biblii skrybowie i iluminatorzy pozwalali sobie na twórczość własną na marginesie tekstu świętego. Mikołaj z Pragi – wiek mamy XIV – zdolny iluminator ksiąg, był jednak chyba wyjątkowo śmiały w złośliwości. Być może miał do tego szczególne powody. A może wyjątkowo ironiczny charakter. Roman Sękowski, opolski bibliofil i historyk, któremu zawdzięczamy wydobycie z zapomnienia przepięknego manuskryptu „Biblii Nyskiej”, przypuszcza, że ciekawa informacja zawiera się w kolofonie księgi, czyli w tekście na temat jej twórców i fundatorów. Mikołaj z Pragi zrobił kolofon figuralny, zamiast opisowego. Obok samego Mikołaja jest tam fundator księgi – proboszcz Eberhard z Trutnova oraz skryba Fryderyk z Ratyzbony (ten, który przepisywał tekst). Otóż Fryderyk – z wyraźnie niezadowolonym wyrazem twarzy – namalowany jest bez lewego buta, a w dodatku wskazuje Mikołajowi palcem na fundatora księgi. Proboszcz Eberhard, który płacił za pracę, odwrócony jest od obydwu twórców. Czy w tym rysunku zawarta jest informacja o zatargach w sprawie honorarium – skoro Fryderyk został z bosą stopą? Nikt już się raczej nie dowie jak było, ale ilustracja rzeczywiście zdaje się opowiadać coś takiego.
Po prawie 700 latach ewentualna niesprawiedliwość nie ma już – rzecz oczywista – wielkiego znaczenia. Tym bardziej dla nas. Ale ma jakieś znaczenie fakt, że efekt współpracy – nawet jeśli przebiegającej w warunkach zatargów – w postaci „Biblii Nyskiej” przetrwał stulecia i może nas napawać swoim pięknem. To nie jest taka bagatelna rzecz, jak się trochę nad tym pomyśli.
Dlatego, że piękno jest językiem Boga. Nasze, ludzkie „języki” – myślę tu o wszystkim, co wychodzi z wnętrza człowieka: słowa, twórczość, zachowania – czasem się do tego boskiego języka przybliżają. A czasem oddalają – czego w toku kampanii wyborczej tłumaczyć nie potrzeba. Jak na dłoni widać, czym może stać się język, ten rozumiany dosłownie.
Pozostaje pociecha, że przetrwa tylko to, co piękne. Nawet jeśli powstało z naszej niedoskonałości czy słabości. Tak tę nadzieję wyraził jakieś dwieście lat przed Mikołajem z Pragi irlandzki skryba-poeta: „Moja ręka jest pisaniem umęczona /Stąd litera w manuskrypcie wychudzona /Niech to pióro, choć kapiące, słabowite /Stworzy księgi, które ludzie będą czytać /Niechaj jeszcze raz umocni piękna trwanie”.
Piękno nie jest przecież tylko kategorią czysto estetyczną. Pisał o tym Norwid: „Bo piękno na to jest, by zachwycało /Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”. Dostojewski dodawał: „Piękno zbawi świat”.
Czy to pięknoduchowskie rozważania, próba ucieczki od zgrzytającej brzydotą rzeczywistości? Wolno oczywiście i taki wniosek wysnuć. Co do mnie jednak – jestem przekonany, że tylko to, co jest piękne, może ocalić zarówno nas, Kościół, jak i cały świat. Tylko piękno porywa. Do pracy, do zmartwychwstania.
Fragment "Biblii Nyskiej". Andrzej Kerner /Foto Gość