Jestem wszelako przekonany, że pod warstwą popiołu w duszach ludzkich wciąż tli się żar wiary. A jeśli wiary zda się brakować, może trzeba nam być budzicielami nadziei?
Pisałem przed tygodniem: „Nie chcę w rekolekcjach dawać odpowiedzi na pytania, które stawialiśmy sobie więcej niż pół wieku temu. Dzisiejszy słuchacz ani tych pytań, ani tych odpowiedzi już nie zrozumie”. Podtrzymuję te stwierdzenia. Stają one przed kaznodziejami i powinny być w polu widzenia wszystkich odpowiedzialnych Kościoła. I tu spora dygresja.
„Odpowiedzialni”. Pojęcie to wziąłem od ks. Blachnickiego. Mówiło się: kongregacja odpowiedzialnych, zadania i posłannictwo odpowiedzialnych itp. Ruch Światło–Życie miał i ma bogate struktury. Na różnych odcinkach i szczeblach potrzebni są ci, którzy będą ożywiać grupy, służyć bądź to w kuchni, bądź z gitarą na pogodnym wieczorze czy kształtować liturgię. Upraszczając można powiedzieć, że to właśnie są owi odpowiedzialni. Nad całością ruchu (lokalną, diecezjalną, krajową) są moderatorzy – zwykle kapłani, choć nie zawsze. Tu odpowiedzialność zatacza krąg najszerszy.
Ta cała struktura w jakiś sposób i odzwierciedla, i kształtuje strukturę całego Kościoła. W tym kontekście „odpowiedzialnymi” można nazwać zarówno cały „korpus” kapłański – z dość złożoną strukturą – jak i osoby świeckie lub konsekrowane, którym powierzono szerokie dziedziny życia i funkcjonowania społeczności Kościoła.
Wszyscy oni, nie tylko ci bezpośrednio odpowiedzialni za głoszenie Ewangelii i tradycji Kościoła, otóż wszyscy oni, wyrastając z wielowiekowej tradycji, muszą żyć dniem co najmniej dzisiejszym. Może trzeba powiedzieć mocniej, że muszą żyć „do przodu”. Zawsze tacy w Kościele są, ale nie zawsze ich głos, pomysły, wizje są przyjmowane do wiadomości, a czasem nawet słyszane. Bywa, że głos ich jest gaszony, bo to co proponują, wydaje się albo niemożliwe do zrealizowania, albo wymaga ogromnego osobistego zaangażowania całych środowisk. To jest zawsze trudne i zawsze na przeszkodzie staje bierność.
Zajmowałem się kiedyś tłumaczeniem historii Nysy spisanej przez proboszcza zmarłego w roku 1698. Serdecznie nie lubił on franciszkanów. Wówczas nie on jeden. Przytacza wydarzenia i dokumenty z dawniejszych czasów. Wynika z nich, że franciszkańscy kaznodzieje przyciągali tłumy słuchaczy, tych zaś ubywało w miejskim kościele. Dlaczego tak się działo? Franciszkanie głosili Ewangelię, odwołując się do codziennego życia, opowiadali historie ilustrujące Bożą naukę i motywujące zarazem słuchacza. Dostrzeganie takich historii, umiejętność ich opowiadania, była bez wątpienia sztuką wymagającą wysiłku. Ich „szkoła” odbiła się na kaznodziejstwie następnych stuleci. Inna ilustracja to model istnienia i funkcjonowania zakonu jezuitów – ludzi dobrze wykształconych i działających jak armia.
Dawne zakony oparte były na modelu feudalnego władztwa, gdzie opat był najwyższym autorytetem i to on sprawował władzę. Wspomniany zakon franciszkanów zasadzał się na strukturze „demokratycznej” – biorę to słowo w cudzysłów, by nie pomieszać jego znaczenia z dzisiejszą demokracją. Założyciel jezuitów stworzył strukturę zakonną opartą o model rycersko-żołnierski. Każdy z tych modeli był w swoim czasie jakąś nowością, która nie mieściła się w dotychczasowych standardach. I każda uruchomiła w Kościele – nie tylko w zakonie – nowe procesy otwierające go ku nowym czasom.
Ale to nie tylko ludzie i ich ludzkie pomysły dokonywali przemian ku przyszłości. Za każdym ze wspomnianych wyżej dzieł stoi ktoś ubogacony na miarę nowego, które wciąż nadchodzi. W nowych czasach też tak jest. Przykładem św. Faustyna. To nie ona wymyśliła orędzie i nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia. Ona je otrzymała. Stróże tradycji – skądinąd potrzebni – robili wtedy wszystko, by ukryć to nowe. Ale nowe okazało się silniejsze. Bez wątpienia czymś nowym był też wspomniany ruch Światło– Życie i podobne ruchy w Kościele już naszych czasów. I trzeba przyznać, że wiele wątków obecnych w tych ruchach przeniknęło do szerokich kręgów Kościoła. Czy to wszystko? Nie.
Przemiany mentalności – niezależnie od ich przyczyn – dokonują się obecnie w szybkim tempie. Okresy już pięcioletnie nie tylko przynoszą zmiany zauważalne, ale przemieniają umysły, wyobrażenia, cele, zainteresowania, modę i gusta, wzajemne ludzkie odniesienia, wreszcie – stosunek do wiary, do wartościowania moralnego kolejnych pokoleń. Coraz trudniej o wspólny język między rodzicami (wychowawcami, nauczycielami, duszpasterzami) a dziećmi i młodzieżą.
Dlatego dzisiejszy słuchacz pytań sprzed lat powiedzmy piętnastu, ani odpowiedzi na nie dawanych, już nie zrozumie. Czy zatem milczeć? Broń Boże! Trzeba nadążać za zmianami, odczytywać trendy, prognozować jutro i pojutrze, uczyć się języka kolejnego pokolenia, sięgać po techniczne środki międzyosobowej komunikacji, być wśród ludzi i dla ludzi... I dużo więcej.
Obawiam się, że odpowiedzialni Kościoła jakby nie nadążali za coraz szybszym prądem zmian współczesnego człowieka i dzisiejszego społeczeństwa. Dlatego kościoły pustoszeją, wydziały teologiczne się kurczą, klasztory się zwijają... Jestem wszelako przekonany, że pod warstwą popiołu w duszach ludzkich wciąż tli się żar wiary. A jeśli wiary zda się brakować, może trzeba nam być budzicielami nadziei?