Samotny, stojący naprzeciw nadchodzącemu kataklizmowi. Spokojny.
Przeżyłem w redakcji "Gościa", jak dotąd, dwa duże kataklizmy: powódź w roku 1997 i tornado w 2008. Teraz to. Inne. Nieznane. Globalne i przerażające przez znak zapytania: Czy… ja? Czy… moi bliscy też?
Z przeszłych wydarzeń zostało mi kilka obrazów. Nie będę wracał do nich, nie czas na to. Myślę, co zostanie mi po pracy dziennikarskiej nad COVID 19. Co okaże się najważniejsze?
Dzisiaj wybrałem się m.in. na zdjęcia szpitala w Koźlu, który został wyznaczony na jedyny szpital dla zakażonych koronawirusem w województwie opolskim. Ewakuują stamtąd chorych. Jednych do innych szpitali. Innych - do domów.
Na placu przed szpitalem zobaczyłem starszego pana. Wyglądał na koło siedemdziesiątki, był nieogolony. Miał na sobie szarą podkoszulkę (ja - koszulę, sweterek i kurtkę). W jednej ręce trzymał reklamówkę. Drugą podtrzymywał worek cewnikowy (albo stomijny, nie przyglądnąłem się aż tak dokładnie). Podszedłem do niego.
- Dziękuję, nie, nie potrzebuję pomocy. Rodzina zaraz tu po mnie będzie. Jestem z niedaleka - powiedział, gdy zagadałem.
Był spokojny. Nie rozżalony. Pogodzony z koniecznością. Żadnego słowa skargi. Przez ten spokój było w nim, mimo własnego cierpienia, coś pięknego. Może to była nadzieja. Trudno mi to rozstrzygać.
Zdjęcia mu nie zrobiłem. Ale jego obraz zostanie we mnie na długo. Samotny, stary człowiek stojący w podkoszulce naprzeciw nadchodzącemu kataklizmowi. Spokojny.