"Czy pedagogia strachu, surowości i rygoryzmu ustrzegła świat od niewiary, ateizmu i sekularyzmu?". Przypominamy rozmowę o nadziei powszechnego zbawienia z ks. prof. Wacławem Hryniewiczem OMI.
Andrzej Kerner: Co rzymskiego katolika w Polsce może inspirować w teologii chrześcijańskiego Wschodu? Ksiądz jest nie tylko wybitnym jej znawcą, ale przyznaje, że wręcz go ona fascynuje?
Ks. Wacław Hryniewicz: Owszem, fascynuje, ale w najlepszych swoich świadectwach, w oryginalnej twórczości wybitnych Ojców Kościoła, myślicieli, teologów i filozofów religijnych. Wielka tradycja Wschodu zachowała rozumienie teologii przede wszystkim jako wiedzy mądrościowej, przeżywanej w doświadczeniu duchowym osoby ludzkiej. Teolog poszukuje prawdy o Bogu i ostatecznych losach świata. Ma to być poszukiwanie pełne pokory i świadomości granic poznawczych ludzkiego umysłu i serca. Refleksja teologiczna służy pogłębianiu wiary, że Bóg wszczepił w każde stworzenie sens jego istnienia. Wszystko, co istnieje przeniknięte zostało na zawsze ostatecznym sensem boskiego Logosu: „Na początku było Słowo” (J 1,1). Nie przypadkowo Ewangelia św. Jana cieszy się w tradycji wschodniej szczególną czcią i poważaniem. Takie rozumienie teologii jest szczególnie ważne dzisiaj wskutek utraty poczucia tajemnicy Boga, kiedy odżywają różne formy wojującego ateizmu i praktycznego materializmu. Od wieków myśliciele chrześcijańskiego Wschodu ostrzegają przed „tyranią zapomnienia” (Mikołaj Kabasilas) zwłaszcza o Bogu, które prowadzi w konsekwencji również do zapomnienia o człowieku i jego godności jako istoty stworzonej według obrazu Stwórcy. Ma to z kolei katastrofalne następstwa dla świata, kultury ludzkiej oraz dla całej przyrody.
Co teologia wschodnia mówi np. o współczesnym kryzysie ekologicznym?
Światu przyrody grozi obecnie niebezpieczeństwo wyczerpania i destrukcji. Potrzebna jest gruntowna zmiana w intelektualnej i emocjonalnej postawie ludzi wobec przyrody. Tradycja wschodniego chrześcijaństwa zachowała postawę bardziej kontemplacyjną i mądrościową. Dzięki temu przetrwały w niej pewne wartości w stosunku do świata przyrody, które zostały wypchnięte ze świadomości i zagubione w chrześcijaństwie zachodnim. Zachętą może być w tym względzie przykład Patriarchatu Ekumenicznego pod przewodnictwem patriarchy Bartłomieja I, zwanego „Zielonym Patriarchą”. Dzień 1 września (początek roku liturgicznego w Kościele prawosławnym) został tam ogłoszony już w 1989 r. „Świętem Stworzenia”. Celebracja święta stworzenia pozwala lepiej zrozumieć i odczuć, że świat przyrody jest własnością Boga i stworzeniem Bożym. W ten sposób pogłębia cześć i szacunek dla wszystkiego, co istnieje i żyje. Uczy mądrości życia oraz radości przyjmowania go z miłością i wdzięcznością jako daru Boga.
Czym jeszcze inspiruje księdza tradycja wschodnia?
Większą czcią otacza się tajemnicę zmartwychwstania Chrystusa jako zaczątku nowego i przeobrażonego świata. Wielkanoc jest przeżywana jako „święto świąt”. Wielkanocne pozdrowienie: „Chrystus zmartwychwstał”, powtarzane w życiu niektórych świętych (np. św. Serafina z Sarowa) w ciągu całego roku, jest znamiennym wyrazem duchowości paschalnej. Teologia Paschy Chrystusa stale wpływa na charakter przeżywania chrześcijańskiej Radosnej Nowiny i przypomina, że nasze chrześcijaństwo jest wciąż za mało paschalne.
Z tym wiąże się również większa wrażliwość na osobę i działanie Ducha Świętego w życiu człowieka i w całym świecie. Jest On od wieków przyzywany w modlitwie przez Kościół, zwłaszcza w czynnościach liturgicznych, w poczuciu duchowego ubóstwa i niedostatków naszej wiary. Chodzi o tzw. epiklezę, czyli modlitwę przyzywającą Ducha Świętego, aby przemieniał dar chleba i wina w Eucharystii, odnawiał życie wierzących i całe oblicze ziemi. W tradycji chrześcijaństwa zachodniego epikleza przez długie wieki była zapomniana. Wprowadzona została w naszym Kościele pół wieku temu dzięki reformie liturgicznej, zapoczątkowanej przez Sobór Watykański II. W ślad za nią uczyniły to również inne Kościoły chrześcijańskie.
Zwracam ponadto uwagę na wschodnią naukę o wydarzeniach ostatecznych (eschatologię), w której jest więcej zaufania do przeobrażającej mocy Boga, pociągającego swoją miłością, dobrocią i pięknem ku sobie nawet największych grzeszników – również po drugiej stronie życia. Tam nadzieja powszechnego zbawienia od wieków znajdowała żywy oddźwięk w umysłach i sercach wybitnych świętych, w duchowości teologów i wiernych.
Czy nadzieja powszechnego zbawienia nie odbiera powagi naszym czynom na ziemi? Skoro wszyscy pójdziemy do nieba…
Bynajmniej nie odbiera powagi życiu, naszym decyzjom i czynom. Każdy musi przecierpieć do końca konsekwencje swoich win. Kiedy mówię o nadziei na powszechne zbawienie, nie chodzi o przymusową amnestię ze strony Boga, nie liczącą się z wolnością istot rozumnych. On respektuje wolność człowieka, ale nie jest wobec niej bezradny. Przekonuje i pociąga ku sobie wszystkim, kim jest (zob. J 12,32; 1 J 4,8.16). A jest najskuteczniejszym Lekarzem i najmądrzejszym Pedagogiem, który nigdy nie zawodzi. Zbyt łatwo mówi się o boskiej bezsilności w obliczu odmowy ze strony człowieka. Bóg jak Dobry Pasterz nie przestanie poszukiwać wszystkich zagubionych w swoim człowieczeństwie „aż znajdzie” (Łk 15,4.8). Kara ma charakter tymczasowy i terapeutyczny. Jej celem jest poprawa i nawrócenie, a nie jedynie odpłata za popełnione grzechy. Kara dla samej kary byłaby czymś zgoła negatywnym, pozbawionym sensu, niegodnym miłosiernego i sprawiedliwego Boga. Taki jest sens Gehenny – niewyobrażalnie bolesnego przejścia przez mękę, przed którą ostrzegał Jezus.
Skąd wobec tego tyle zastrzeżeń wobec tego nurtu myślenia?
Do potępienia nadziei powszechnego zbawienia przyczyniły się chyba przede wszystkim rzesze prostych chrześcijan, którzy nie potrafili zrozumieć prawdziwego sensu Gehenny o charakterze leczniczym jako boskiego daru uzdrowienia, lecz opowiadali się za wiecznym potępieniem grzeszników. Francuski historyk George Minois („Historia piekła”) pisał: „Jeśli najstraszliwszy zbrodzień, a nawet sam diabeł mogą spodziewać się kresu męczarni, to doprawdy nie warto poświęcać się dla cnoty! (…) Otóż w dziejach Kościoła żadne wierzenie nigdy nie stało się dogmatem, jeśli uprzednio nie nabrało charakteru przekonania utrwalonego w opinii powszechnej”.
Czy człowiek może swoim życiem i także decyzją w chwili śmierci powiedzieć Bogu ostateczne „nie”? Czy Bóg mógłby takie „nie” zamienić na „tak”?
Śmierć nie jest ostateczną granicą możliwości nawrócenia. Bóg się nie śpieszy. W Jego dobrych rękach jest nie tylko czas ziemskiego istnienia człowieka, ale także wieczność. To teologia od wieków usiłowała, w swoim dominującym nurcie, wytyczyć granice miłosierdziu Bogu w śmierci człowieka. Wielowiekowy nurt nadziei na ocalenie wszystkich grzesznych istot nie stawia granic Bożemu miłosierdziu, które jest zawsze miłosierdziem sprawiedliwym.
Od lat nawołuje ksiądz do porzucenia przez Kościół pedagogii strachu. Tymczasem mamy natężenie zjawisk, które chyba temu nie sprzyjają: wzrastającą liczbę egzorcystów, otwartą wrogość do Kościoła. Jak się nie bać?
Odpowiadam pytaniem: czy pedagogia strachu, surowości i rygoryzmu ustrzegła świat od niewiary, ateizmu i sekularyzmu? Okazała się pod wielu względami nieskuteczna. Nie bez powodu papież Jan XXIII w związku ze zwołaniem Soboru Watykańskiego II podkreślał, że Kościół chce posługiwać się raczej „lekarstwem miłosierdzia”, niż surowością i potępieniami.
Co do mnożących się egzorcyzmów, warto zauważyć, że często mamy do czynienia z zaskakującym zachwianiem priorytetów. Traktuje się szatana tak, jak gdyby to on właśnie był wszechwładnym panem całego świata, słabszym od samego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Złemu duchowi przypisuje się wszelkie zło, które dzieje się dzisiaj w naszym życiu. Zapominamy wówczas, że jest Ktoś od niego mocniejszy, któremu należy uwierzyć i zaufać Jego obietnicom. Wrogość zaś do katolicyzmu może rodzić się także z powodu błędów popełnianych przez ludzi Kościoła, z tendencji do narzucania wszystkim określonych poglądów i wykorzystywania religii do celów politycznych.
Krytycy uważają, że głosi Ksiądz chrześcijaństwo w wersji light, miękkie…
Uważam, iż jest to po prostu wyraz niezrozumienia. Zarzut ten formułują często ci, którzy w ogóle nie czytają moich publikacji. Nie rozumieją, że pedagogia nadziei stawia większe wymagania etyczne i jest bardziej wymagająca niż sama pedagogia strachu przed wiecznym potępieniem. Bezkrytycznie powtarza się zarzuty o rozmywaniu chrześcijaństwa i wydaje niesprawiedliwe sądy, zapominając o słowach Jezusa: „Nie sądźcie, abyście nie zostali osądzeni” (Mt 7,1). W takich postawach widzę pogardliwe lekceważenie wielowiekowego nurtu nadziei na ocalenie wszystkich, który głosi o wiele szlachetniejsze motywy do czynienia dobra i przezwyciężania zła w ludzkim życiu. Aby to zrozumieć trzeba mieć w sobie taką nadzieję, współczucie dla najbardziej zatraconych oraz świadomość głębokiej solidarności międzyludzkiej. Komu tego brak, ten nie pojmie sensu opowiadania się za uniwersalizmem eschatologicznej nadziei. Płacz Jezusa nad Jerozolimą to wyraz Jego współczującej miłości dla wszystkich grzesznych ludzi. Za wybitnym szwajcarskim teologiem Hansem Ursem von Balthasarem mogę jedynie powtórzyć: „Kto liczy się z możliwością nawet jednego potępionego na wieki, oprócz siebie samego, ten nie może chyba kochać bez zastrzeżeń”.
Ks. prof. Wacław Hryniewicz OMI
Teolog, ekumenista, głosiciel nadziei powszechnego zbawienia. Współtwórca Instytutu Ekumenicznego KUL. Długoletni członek Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem rzymskokatolickim i Kościołem prawosławnym. Wśród wielu prac naukowych i kilkudziesięciu książek fundamentalnym jego dziełem jest trzytomowy „Zarys chrześcijańskiej teologii paschalnej”. Jest doktorem honoris causa Uniwersytetu Opolskiego (rok 2014).
Rozmowa ukazała się w "Gościu Opolskim" nr 43/2014