Na pożegnanie ojca Hryniewicza

Bóg nie posługuje się przemocą. Przełożeni potrafią człowieka w imieniu Pana Boga poniżyć, rozdeptać, zniszczyć, zdruzgotać.

Zmarł o. Wacław Hryniewicz. Profesor, teolog, ekumenista, mędrzec. Nie będę tutaj udawał, że jestem obiektywnym dziennikarzem próbującym podsumować dorobek wielkiego - w moim odczuciu: najwybitniejszego - polskiego teologa przełomu XX i XXI wieku. Związanego z Opolem przez wieloletnią współpracę z abp. Alfonsem Nossolem. Doktora honoris causa opolskiego uniwersytetu. Mam osobisty rachunek z o. Hryniewiczem. Tym chciałbym się zająć.

O tym, z jak wielką pasją mówił i pisał o swojej nadziei na powszechne zbawienie, o Bogu, którego miłości nie można ograniczać naszymi ludzkimi kategoriami, napisali i napiszą inni, bardziej kompetentni w dziedzinie teologii. Ja chciałbym tu zwrócić uwagę na inny rys jego życia i wewnętrznego piękna.

Był rok 1984, może 1985, jesienny wieczór. O. Hryniewicz w gronie kilkunastu studentów teologii opowiadał o tym, co słychać w Watykanie. Był członkiem komisji katolicko-prawosławnej, miał szerokie kontakty. I nie bał się mówić. Jasno, otwarcie, szczerze, z właściwą sobie pasją. Mówił m.in. o tym, jak niesprawiedliwie potraktowano w Watykanie szwajcarskiego teologa Hansa Künga. Ten wieczór był dla mnie przełomem. Zobaczyłem, jak życiodajna, piękna i pociągająca może być teologia. I jaki rodzaj wewnętrznej wielkości może ona dać człowiekowi, który da się porwać jej głębi i prawdzie. Zaczęły się lektury pism o. Hryniewicza, jego książek i artykułów, nocne rozmowy na ich temat. I trwają do dziś… O. Hryniewicz odkrył przede mną ugruntowany w tradycji (niepodzielonego) Kościoła cudowny świat, w którym Ewangelia Jezusa Chrystusa jest pieśnią wolności i miłości do człowieka, a nie skomplikowanym - i w sumie odstręczającym - zbiorem wymagań, przepisów, kanonów i dekretów.

Ks. Hryniewicz w późniejszych latach swoją wierność sumieniu i odkrywanej prawdzie z pewnością przypłacał cierpieniem. Szły na niego donosy do Kongregacji Nauki Wiary czy biskupa lubelskiego. Nie uzewnętrzniał swojego bólu, ale też nie milczał na temat nadużyć władzy. W wywiadzie dla Dominiki Kozłowskiej i Janusza Poniewierskiego mówił: "Wolność można zastraszyć. Ona ma różne rejestry... Co jest jej granicą? Jak daleko można się posunąć? Jak być posłusznym? Kiedy miałem kłopoty z Kongregacją Nauki Wiary, pewien wysoko postawiony duchowny dowodził, że najwyższą cnotą w Kościele jest posłuszeństwo. [ślepe posłuszeństwo] To jest nieszczęście. I to, że potem przełożeni nabierają atrybutów boskich, potrafią człowieka w imieniu Pana Boga poniżyć, rozdeptać, zniszczyć, zdruzgotać. Ja wtedy pytam: czy Ewangelia postawiła posłuszeństwo na pierwszym miejscu?". To głos osiemdziesięcioletniego człowieka. Głos wolny człowieka wolnego dzięki Ewangelii. I więcej, mocniej nawet mówił: "Jeżeli ktoś ma władzę, to jego wolność wydaje mu się niemalże równa Boskiej wolności. Znam hierarchów, którzy potrafili powiedzieć: »Ja mogę księdza wdeptać w ziemię«. Albo: »Ksiądz wie, że mam długie ręce, które sięgają daleko?«. Kiedy jeden z teologów ujął się przed laty za mną publicznie w pewnym piśmie, to go biskup wezwał i zapytał: »Księże, czy ksiądz chce sobie zepsuć karierę?«".

Całe piękno teologii o. Hryniewicza sprawdza się dla mnie właśnie w tym, że był człowiekiem wolnym. Nie poszedł na jakieś okropne, niszczące kompromisy z sumieniem nawet wtedy, gdy był w trudnej sytuacji jako człowiek i ksiądz, teolog. Tak o tym mówił Kozłowskiej i Poniewierskiemu: "Gdy otrzymałem upomnienie od Kongregacji Nauki Wiary, to najpierw mój polski prowincjał zalecał mi, abym wycofał się ze swoich wypowiedzi. Posłuszeństwo kazałoby mi to zrobić i zamilknąć. Powiedziałem: nie. Nie nalegał. Musiałbym wówczas przekreślić swoje 40 lat w służbie ekumenii. To samo dotyczy mojej nadziei powszechnego zbawienia. Mam wyrzec się wolności wyboru i pójścia za świętym Grzegorzem z Nyssy, Izaakiem Syryjczykiem oraz innymi wielkimi postaciami w dziejach chrześcijaństwa?".

Do ostatnich swoich chwil został tym Hryniewiczem, którego poznałem prawie 40 lat temu. Głosił chwałę Boga, który nie posługuje się przemocą. Ale "przyciąga, zaprasza, pociąga na różne sposoby, aby wolność wychować, przemienić i ją ocalić, żebyśmy nie podejmowali tragicznych decyzji, które zniszczą nas samych i innych". To on - obok zachwytu nad pięknem najgłębszej tradycji teologicznej - zaszczepił we mnie ten niepokój wobec przejawów kościelnej hipokryzji i niezgodę na fałszywą kościelną uległość. Nie jest to najłatwiejszy z darów, jakie człowiek  w życiu dostaje, przyznaję. Ale dar wielki.

Nie wiem, czy do paschalnej rzeczywistości dochodzą głosy z ziemi. Ale chyba mam na to nadzieję, bo krzyczę: Ojcze Wacławie, jestem Ci wdzięczny!

Bardzo!

O. Wacław Hryniewicz OMI podczas uroczystości nadania mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego.   O. Wacław Hryniewicz OMI podczas uroczystości nadania mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego.
Andrzej Kerner /Foto Gość
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..