- Mówię do niej: "Oddychaj, Wiki!". A ona mówi mi: "Ja nie chcę oddychać!". W tym momencie nogi się pode mną ugięły - opowiada Joanna Wilczek.
Najcięższa chwila była wtedy, kiedy Wiktorię zaintubowali drugi raz. W amerykańskich filmach są takie sceny w szpitalach, gdy ludzie ze złości demolują wszystko. Miałam tak samo. Tam był taki fotel i miałam ochotę rzucić nim w okno. Czułam się bezsilna. Bo choć Wiki była w rękach najlepszych specjalistów, to ja widziałam, że sytuacja jest zła i pogarsza się. Ja do niej mówię: "Oddychaj, Wiki!". A ona mówi mi: "Ja nie chcę oddychać!". W tym momencie nogi się pode mną ugięły – mówi Joanna Wilczek z Reńskiej Wsi, która razem z mężem Gerardem przyjęła w 2018 r. do swojego rodzinnego domu dziecka 2,5-letnią Wiktorię.
Tydzień temu Wiki z mamą i Beniaminem Wilczkiem (rodzonym synem Joanny) wrócili ze Stanów Zjednoczonych, gdzie w szpitalu w Pittsburghu 12-osobowy zespół lekarski pod kierunkiem dr. Pedro Da Silvy przeprowadził z sukcesem operację zastawki trójdzielnej w sercu Wiktorii.
Historia walki o jej życie rozpoczęła się ponad rok wcześniej...
– Było tak, jak zawsze. Ktoś do mnie zadzwonił, że jest w domu dziecka dziewczynka z uregulowaną sytuacją prawną i żeby pomóc znaleźć dla niej rodziców adopcyjnych, bo nikt jej nie chce, ponieważ ma poważną wadę serca. Szukałam, pytałam i w końcu dałam taką odpowiedź: nikogo nie ma, a jak nikogo nie ma, to znaczy, że ja muszę ją wziąć. Jak zawsze. Te dzieci, które nie mogą znaleźć domu, ja pozbieram – śmieje się Joanna Wilczek. Od ponad 18 lat z Gerardem są rodziną zastępczą. Pod opieką mieli już ponad setkę dzieci. – Nasz PESEL też już nie jest najlepszy dla małego dziecka. Ale dziecko nie patrzy na PESEL, tylko na to, że jesteś dla niego kimś ważnym i niezastąpionym – tłumaczy Joanna.
Wiktoria Wilczek (Wilczkowie dali jej swoje nazwisko, Joanna jest też opiekunką prawną dziewczynki) ma tzw. zespół Ebsteina i to aż trzeciego stopnia. Bardzo ciężka i rzadka wada. Przez rok Wilczkowie konsultowali się ze kardiochirurgami dziecięcymi, m.in. z prof. Malcem i w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, gdzie zaproponowano wymianę zastawki trójdzielnej na sztuczną. – Raczej nas uspokajano, mówiono, że Wiktoria ma jeszcze czas. W tym czasie, przypadkiem – hm, przypadkiem... – trafiłam za poradą dr Danuty Gmyrek z kozielskiej pediatrii do dr Beaty Chodór, która jest kierownikiem Poradni Kardiologicznej Dzieci i Transplantologii w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Ona powiedziała nam, że nie mamy czasu. Że trzeba szybko operować. W ciągu trzech dni skontaktowała się z dr. Da Silvą i przekazała nam do niego namiary. Bo dr Da Silva rekonstruuje zastawki trójdzielne dzieci swoją autorską metodą w szpitalu w Pittsburghu. W środę, pamiętam dokładnie dzień, o drugiej po południu napisałam do niego. O dwunastej w nocy miałam odpowiedź. Była wstępna zgoda! – opowiada Joanna Wilczek. Za dwa dni – po zapoznaniu się z dokumentacją medyczną Wiktorii – zespół z Pittsburgha wyraził zgodę na operację. Był styczeń 2020 roku.
Cena za operację – 100 tys. dolarów. Zaczęła się walka o pieniądze i czas. Datę operacji wyznaczono na 23 kwietnia. 19 stycznia Michał, zięć państwa Wilczków,zrobił plakat z prośbą o pomoc dla Wiktorii. Zaraz podopieczna Wilczków, Ola Kowalczyk, założyła publiczną zbiórkę na jednym z portali. Nagle zaczęło się tyle dziać wokół pomocy dla Wiktorii, że do dzisiaj Wilczkowie się dziwią fenomenowi, a nawet czasami sprzeczają o szczegóły. Koordynacją tych działań w internecie zajmował się syn Mikołaj. Daria Luczkowski z USA pomagała w kontakcie ze szpitalem w Pittsburghu. Grupa pomocowa "SuperMy" z Kędzierzyna-Koźla (Sandra Gromada, Tomek Kotowicz) zaczęła organizować licytacje. Parafia i gmina organizowały koncerty. Zainteresowanie mediów ogólnopolskich wystrzeliło w górę, kiedy na Twitterze o pomoc dla Wiktorii poprosili popularni komentatorzy sportowi Mateusz Borek i Tomasz Smokowski. O Wiktorii, jej sercu i rodzicach pisał Onet, programy nagrywała TVP. Potrzebną kwotę uzbierano w niecały miesiąc. Tylko że w tym czasie rozpoczęła się pandemia koronawirusa... Szpital w Pittsburghu chciał się wycofać z operacji w tej sytuacji i zwrócić pieniądze. Joanna się nie zgodziła, operację wyznaczono na czerwiec. Tylko że samoloty nie latają – jak i gdzie odbyć kwarantannę w USA, nawet gdyby udało się dolecieć? Tysiąc nowych przeszkód...
– Zrobiliśmy wszystko, co umieliśmy. Resztę niech zrobi Pan Bóg. On ma dużą głowę, niech myśli. Tak wtedy pomyślałam – mówi Joanna Wilczek. Mikołaj uderzył do kancelarii premiera, stamtąd skierowano go do MSZ. Bardzo pomocna w ministerstwie okazała się Agnieszka Skolimowska. Pomagał konsulat USA w Krakowie, konsul Polski w Nowym Jorku Adrian Kubica, fundacja Dar Serca w Chicago. Serce Wiktorii zdobywało coraz większe tereny...
Joanna Wilczek z dr. Pedro Da Silvą po operacji Wiktorii w szpitalu w Pittsburghu. Archiwum rodziny WilczkówW końcu udało się polecieć do Stanów. Dziewczynka całą długą podróż spokojnie przespała. Operacja trwała osiem godzin i skończyła się pomyślnie. – Siedziałam w specjalnym pokoju, co chwila informowano mnie o przebiegu o operacji. Patrzyłam na zegar i wydawało mi się, że on stoi! – opowiada Joanna Wilczek. Wiktoria trafiła po operacji na OIOM, mama mogła spać obok niej. – Była rozcięta, nie zszywali jej od razu, tylko nałożyli specjalne tworzywo trzymające w całości klatkę piersiową – mówi Joanna, wspominając pooperacyjną noc.
Oglądamy zdjęcia Wiktorii po operacji, na OIOM-ie (zgodnie z wolą rodziców nie publikujemy ich). Konia z rzędem temu, kto potrafiłby na ten widok – małego, zbolałego, pociętego ciałka i wielkich oczu, w których można tak wiele wyczytać – opanować łzy. Najtrudniejsze dni nastąpiły jednak po operacji, kiedy parametry medyczne Wiktorii zaczęły się pogarszać. Trzeba było ją ponownie intubować. To wtedy Joanna Wilczek chciała rzucać fotelem w okno pittsburskiego szpitala.
– Owszem, byliśmy przygotowani na wszystko. Mieliśmy wykupione ubezpieczenia na wszelkie sytuacje. Ale w czasie tej drugiej intubacji powiedziałam sobie: "Przecież nie przyjechaliśmy tu po to, żeby ona umarła!". Dlatego taka byłam wściekła – mówi Joanna Wilczek.
Siedzimy w wielkim pokoju Wilczków, gdzie ruch jest bezustanny. Życie aż buzuje. Nad kanapą od lat wisi wielki obraz Jezusa Miłosiernego. Asia Wilczek bierze Wiktorię na kolana, układa fryzurkę z jej pięknych blond włosów. Za chwilę Wiktoria skacze po placu zabaw, który tato zbudował w czasie jej pobytu za oceanem. – Mama, patrz, jak umiem mocno skakać! – woła mała.
Więcej w "Gościu Opolskim" nr 32 na 9 sierpnia.
Joanna, Gerard i Wiktoria Wilczek. Andrzej Kerner /Foto Gość