Nie ma "swoich" Mszy. Wszystkie "należą" do wspólnoty Kościoła i wszystkie podlegają określonym prawidłom.
To było jakichś 40 lat temu. Byłem już proboszczem, niewielka parafia, plebania wypełniona oazowiczami. Na modlitewnym spotkaniu był także inny ksiądz, trochę ode mnie starszy. Sympatyzował z oazą, wprowadzał niektóre elementy w życie - biblijne spotkania dla dorosłych, nieśmiało dopełniał Msze św. nowościami mieszczącymi się w ramach liturgii i sięgał po elementy zawarte w zatwierdzonych materiałach. Ot, chociażby dziś oczywista rzecz, jaką jest wprowadzenie w tajemnicę dnia po pieśni wstępnej. Albo i prośby od lat zwane "modlitwą wiernych". No i codzienne rozważanie po odczytaniu Ewangelii, które potrafił zamknąć w jednej minucie. Jego wikary był oporny i na wszystko odporny. "Wiesz, co mi powiedział? »Ja na swoich mszach nie będę«". Co ty na to? Mówię mu, że nikt z nas nie ma swoich Mszy. Odwrócił się na pięcie i tyle". I to jest pierwsze i fundamentalne postawienie sprawy. Nie ma "swoich" Mszy. Wszystkie "należą" do wspólnoty Kościoła i wszystkie podlegają określonym prawidłom.
Lata, gdy kończył się sobór i przebijały się zmiany w liturgii, naznaczone były dwoistością postaw - zachowawczych i reformatorskich. Do Polski zmiany w postaci studyjnych ksiąg liturgicznych docierały powoli. Tłumaczenia były różnej jakości, powielaczowy druk na sam widok nie budził tego respektu, co stare, duże i ozdobne mszały. Niektóre nowości zatwierdzone przez polskich biskupów doczekiwały się normalnego, książkowego wydania, ale trzeba było o nich wiedzieć i je zdobyć. Owszem, były szkoleniowe (co nie znaczy formacyjne) konferencje dla księży, ale tak po prawdzie niewiele dawały, choćby dlatego, że język teologii już był inny. Szło nowe, wszyscy czuli, że ono jest potrzebne. Jedni sięgali po te nowości, inni jednak odżegnywali się od nich jak małpa od kąpieli. I trudno się dziwić, że ów wspomniany wikary powiedział: "Ja na swoich mszach nie będę". A może to było lenistwo?
Sięgam po świeży list papieża Franciszka do biskupów świata z 16 lipca tego roku, czytam: "Podobnie jak Benedykt XVI, ja również ubolewam nad faktem, że »w wielu miejscach odprawiano liturgię, nie stosując się do wskazań nowego Mszału, które rozumiano wyłącznie jako przyzwolenie na kreatywność liturgiczną - a nawet jako wymaganie takowej. To często prowadziło do trudnych do zniesienia deformacji liturgii«". Mocna ocena ze strony obu papieży. Dodajmy, że w różnych krajach owe deformacje różne kształty przyjmowały. W Polsce, według mojej oceny, stanowiły zjawisko marginesowe. 20 sezonów spędziłem w Bawarii i wiem, że w Niemczech owe liturgiczne deformacje bywały i pewnie bywają zaskakujące do granic znieważania świętości. Dlaczego w Polsce jest inaczej? Dlaczego liturgia nie "poszła na żywioł"? Jestem przekonany, że największą rolę odegrał w tym Ruch Światło-Życie. Setki księży formowanych i osobiście przez ojca Blachnickiego, i przez programy oaz bądź kursy przez niego przygotowane. Swoje robił kontakt duszpasterzy z młodzieżą wracającą z oaz letnich, jak i z różnych dni formacyjnych w ciągu roku. To nie byli "nowinkarze", to byli ludzie przygotowani do liturgicznej odnowy. Owszem, zdarzały się przegięcia, ale liturgiczny krajobraz polskich kościołów był i jest spokojny.
Papież we wspomnianym liście cytuje też zdanie z soborowej konstytucji o świętej liturgii: "[aby] wierni nie uczestniczyli jak obcy lub milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy misterium to dobrze rozumieli, w świętej czynności brali udział świadomie, pobożnie i czynnie". I tu przypomina mi się oaza dla młodzieży z roku chyba 1975. Jednego dnia urządziliśmy bieg sprawnościowy. Był na nim między innymi kontrolny punkt liturgiczny. Zadanie polegało na ułożeniu wezwania modlitwy powszechnej do wskazanej grupy próśb, z uwzględnieniem formalnej struktury: 1° za kogo i 2° o co. To nie była "kreatywność liturgiczna", ale uczenie wierności liturgicznym zasadom i ich logice. Na marginesie: żeby to wszystkie proponowane wzorce modlitwy powszechnej szanowały te kanony, a ich redaktorzy je znali... Podchodzi do mnie w zakrystii dziewczynka z księgą modlitwy powszechnej, pokazuje jedno z wezwań na dziś i pyta: "Czy Pan Bóg będzie wiedział, o co chodzi?". Masz ołówek i popraw...
Na tle zmian, których dokonywano, nie doczytując do końca towarzyszących innowacjom reguł i wskazówek, narastał czasem opór wobec zmian w liturgii. Formacja liturgiczna jest wciąż potrzebna, bo ciągle jej nie dostaje. Od urządzenia i wystroju świątyni po umiejętność posłużenia się mikrofonem. A przede wszystkim od uformowania w parafiach dobrych zespołów liturgicznych obejmujących w każdej dyżurnej grupie i dorosłych, i młodzież, i dzieci. Dzięki nim oraz celebransowi parafianie mają szansę zostać wciągnięci w dziejącą się akcję liturgiczną. Bo liturgia się dzieje. Ludziom ku pożytkowi wiary, Bogu na chwałę.
Na koniec jeszcze fragment ze wspomnianego listu Ojca Świętego Franciszka: "Jednocześnie proszę Was o czuwanie, by każda liturgia była sprawowana godnie i z dochowaniem wierności księgom liturgicznym promulgowanym po Soborze Watykańskim II, bez ekscentryczności, które łatwo przeradzają się w nadużycia. Do tej wierności przepisom Mszału i ksiąg liturgicznych, w których odbija się reforma liturgiczna, jakiej pragnął Sobór Watykański II, niech będą wychowywani seminarzyści i nowi prezbiterzy".