Powitanie mistrza olimpijskiego Dawida Tomali w Opolu.
- Ze względu na różne zawiłości życia miałem rozterki, czy jeszcze w ogóle będę mógł trenować. Na szczęście w Opolu odnalazłem miejsce, w którym się bardzo dobrze czuję i gdzie znalazłem wspaniałych ludzi, którzy mnie wspierają. Razem dzisiaj możemy się cieszyć z tego złotego medalu olimpijskiego. Bardzo długo na to czekałem. To było 18 lat ciężkiej pracy i cieszę się, że dzisiaj w Opolu możemy razem świętować - powiedział Dawid Tomala, mistrz olimpijski w chodzie na 50 km.
Dawid Tomala pochodzi z Bojszów (woj. śląskie) i jest zawodnikiem AZS Politechnika Śląska. Jego trenerem jest ojciec - Grzegorz. Wczoraj złoty medalista olimpiady w Tokio był oficjalnie witany w Opolu. W uroczystości wzięli udział także jego rodzice Lucyna i Grzegorz oraz dziewczyna Magda. Prezydent Opola wręczył zwycięzcy nagrodę miasta w wysokości 9 tys. zł, a jego trenerowi - 4,5 tys. zł.
- Wszedłem na szczyt i teraz najtrudniejsze: chciałbym się na nim utrzymać. W przyszłym roku mistrzostwa świata w USA na nowym dystansie 35 km. To jest mój cel i oczywiście w głowie jest też olimpiada w Paryżu. Nie chcę spocząć na laurach. Mam nadzieję, że to złoto mnie rozbudzi i nakręci. Przede mną jeszcze bardzo wiele pracy, poprawiania techniki chodu - mówił D. Tomala.
Podczas spotkania na opolskim rynku mistrz olimpijski odpowiadał na pytania prowadzącego spotkanie Donata Przybylskiego oraz kibiców. Większość dotyczyła fenomenalnego występu na olimpiadzie. Dawid Tomala urwał się całej stawce chodziarzy na 30 kilometrze trasy, stale powiększał przewagę nad rywalami i utrzymał pierwsze miejsce do mety.
- Postanowiłem na 30 kilometrze przyśpieszyć, ponieważ miałem wrażenie, że idziemy bardzo powoli. Miałem siły, bardzo dobrze się czułem, byłem dobrze przygotowany. Powiem szczerze, że szedłem tempem na rekord świata, choć wtedy sobie z tego nie zdawałem sprawy, dopiero później ktoś mi to powiedział. Na każdym kółku zyskiwałem 20-30 sekund przewagi nad rywalami. To w chodzie jest przepaść. W pewnym momencie pojawił się z tyłu głowy strach, że może idę za szybko i nie wiadomo, czy wytrzymam. Powiedziałem sobie: dobra, zwolnię. Po kilometrze patrzę na zegarek i widzę, że jest jeszcze szybciej - mówił Dawid Tomala.
Mistrz olimpijski - opowiadający o swoim wyczynie skromnie i z poczuciem humoru - podkreślał, jak ważna jest współpraca z trenerem. - Współpraca jest idealna. Nie wchodzimy sobie w drogę. Miałem innych trenerów i wiem, że nikt nie poświęci się dla mnie i nie włoży w to tyle serducha, jak tata. Czasami musi znosić moje humory, ale myślę, że było warto - powiedział Tomala, wzbudzając aplauz i wzruszenie kibiców. Niestety, na olimpiadzie Grzegorz Tomala nie był na trasie, tak jak trenerzy innych zawodników. PZLA nie znalazł miejsca dla niego.
- To może trudno zrozumieć komuś, kto nie trenuje na tak długich dystansach. W pewnym momencie jest coś takiego, że za mnie musi już myśleć trener. Ponieważ brakuje energii i ja już idę w takim "tunelu", tzn. nie mam zupełnie siły i nie myślę o niczym. Na olimpiadzie mogłem chód kontrolować do końca, co świadczyło o bardzo dobrym przygotowaniu. Pamiętam jednak start na mistrzostwach Polski, gdzie nie wiedziałem nawet, na którym jestem kilometrze, ale dzięki tacie, który kontrolował sytuację, tzn. podawał mi picie, żele itd., mogłem kontynuować chód - odpowiedział "Gościowi Opolskiemu" Dawid Tomala na pytanie o to, czy w chodzie długodystansowym zawodnicy wchodzą w inny stan świadomości.