Jak ma żyć, jak ma pracować, jak ma się modlić taki zwyczajny ksiądz naszych dni?
Nie od dziś jesteśmy w różnych mediach zasypywani wiadomościami (czy to są wiadomości?) o księżach - i o biskupach, i o tych niższych rangą, czyli proboszczach bądź wikarych. Także o zakonnikach. To trwa od lat, a ostatnimi czasy staje się ostrzejsze, bo środki powielania i publikowania tych materiałów są prostsze i wydajniejsze. I, tak po prawdzie, mało albo wcale niezobowiązujące, bo poza wszelką kontrolą. Pewnie, zawsze można sięgnąć po broń ostateczną, czyli sądowy proces. W praktyce jest to jednak droga donikąd, trwająca nie wiadomo, jak długo. Dlatego rzadko wybierana. Chciałoby się widzieć na naszych chrześcijańskich portalach relacje o kapłanach wartych wydobycia ich z cienia różnych plebanijek, szkół, szpitali... Bo takich księży nie brakuje. I o takich w naszych portalach się pisze. Może za mało, a może trzeba by inaczej.
Jest taka stara filozoficzna reguła: "Bonum est sui diffusivum", co znaczy: "Dobro rozprzestrzenia się samo przez się". Może to i prawda. Ale w naszym wirtualnym, stworzonym przez technikę i w istocie niekontrolowanym świecie, przytoczona zasada okazuje się nieskuteczna. Bo łatwiej rozprzestrzenia się wiadomość zła, byle jaka, niewartościowana miarą ani prawdy, ani dobra. Liczy się sensacja, a do sensacji jak podszewka do wierzchu przyszyta plotka, obelga, półprawda, insynuacja, kłamstwo. O prawdę nikt nie pyta. Zresztą już dwa tysiące lat temu rzymski namiestnik Piłat rzucił Jezusowi w twarz: "A cóż to jest prawda" (J 18,38). I to bez znaku zapytania, bo on nie pytał, on przeczył prawdzie. Jakiejkolwiek. Wielu ludzi siejących słowa na wiatr ma w Piłacie swojego patrona. I co? Słowem odpowiadać na słowo? Dać się wciągnąć w sianie pustosłowia?
Dlatego ucieszyłem się, gdy na jednym z portali internetowych, bynajmniej nie katolickich czy w ogóle religijnych, znalazłem skrótowy zapis rozmów ze zwyczajnymi księżmi, można się domyślać, że młodymi. Takimi z "księżowskiego proletariatu". Wieś, miasteczko, proboszcz, praca, wewnętrzne rozterki, walka o siebie i wybrane wartości. Znam to - także z własnego, od z górą pół wieku gromadzonego doświadczenia. Wiem, czasy się zmieniły i życie inne. Ale okazuje się, że głębia problemu wciąż ta sama. Włącznie z lekko humorystycznym określeniem "parafia z teściem" - to przetrwało epokę! Niezorientowanym wyjaśniam: parafia (lub fara) z teściem to sytuacja, gdy dotychczasowy proboszcz przechodzi na emeryturę, fizycznie zostając na plebanii jako lokator. Bywa niezręcznie...
A więc ucieszyłem się z owego tekstu. Więcej takich by trzeba. Może nie tylko tekstów, ale w dzisiejszych czasach filmowych materiałów. W przygotowaniu to bardzo trudne zadanie. Księżowskie środowisko jest, jakby nie było, dość szczelne. Poza obrys "ramki" wystają ci, co to im za ciasno i z tego powodu krzyku jakiegoś już narobili i muszą teraz "iść za ciosem". Oddani zaś parafialnej robocie, oddani ludziom, oddani szkole, rozmodleni i szerzej nieznani każdego reportera, choćby był kolegą, kawą poczęstują i grzecznie spławią. Jasne, można mieć nagrywarkę w rękawie, a obiektyw w guziku i gadać, słuchać... Ale to się nie godzi. Nie wiem, może ktoś z młodszych i obrotnych ludzi dziennikarskiego świata coś wymyśli - byle z tego nie zrobić "akademii ku czci...". To nie te czasy i nie ta materia.
A postacie z historii? A święci i błogosławieni? Pytam, bo to tydzień po beatyfikacji prymasa Stefana Wyszyńskiego. Pamiętam, jak w seminarium fascynowała mnie (i moich kolegów) postać św. Jana Vianneya. Gdy ideały zderzyły się z realiami, zamieniły się w czcigodną pamiątkę, a jego ciasny konfesjonał w Ars mnie nie przekonał. Myślę, że z wielu względów bezapelacyjna wielkość Jana Vianneya nie mieści się w małości naszej przestrzeni. Owszem, może być i na pewno jest i będzie natchnieniem w niejednej sprawie. Nieco przewrotnie zapytam: czy św. Maksymilian Kolbe zrewolucjonizował Kościół i ewangelizację pchnął na nowe tory? Owszem, jego wpływ w niejednym jest widoczny, ale o "nowych torach" mówić raczej trudno. Może i dlatego, że świat wokół nas zmienia się w zawrotnym tempie.
Jak ma żyć, jak ma pracować, jak ma się modlić taki zwyczajny ksiądz naszych dni? Wśród tych zwyczajnych księży mamy wielu pięknych ludzi, oddanych duszpasterzy, zaangażowanych społeczników. Takich, co to Boga się boją i ludzi miłują. Do dzieci się uśmiechną, dorosłych pozdrowią. Z dewocją się nie narzucają, lecz są "płonącą lampą Ewangelii" we wspólnocie Kościoła (papież Franciszek w Bratysławie). Bywają oni czasem niewygodni, bo "zawyżają poziom", ale właśnie dlatego są potrzebni. Z tego powodu bywają gaszeni w swoim otoczeniu. Nie będziemy im pomników stawiać, ale ukrywać ich (a są i na to sposoby) nie należy. Potrzebny jest taki wytrwały, zwyczajny ksiądz. Także ten z rozterkami, wątpliwościami, ale z Bożą wiarą i z ludzką uczciwością. Nie jeden, a wielu jest potrzebnych.