Różnic pomiędzy manifestacjami z czasów stanu wojennego i dzisiejszych jest wiele.
Rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego mija za dwa dni. Pewnie dlatego telewizja "Trwam" przypomniała film poświęcony bł. ks. Jerzemu. Film dobrze znany, wart przypominania. A perspektywa, jaką zyskuje widz, jest dużo szersza niż mogłoby się zdawać. I moja się poszerzyła. I wewnętrznie byłem rozdarty. Nie same wydarzenia, obrazy i fakty z tamtego czasu są w tym filmie krzyczące. Bo je znamy – my, nasze pokolenie, ale trzeba tej historii uczyć młodych, tyle, że niechętni to uczniowie. Dlatego nie rozumieją wielu kwestii dzisiaj.
Przede wszystkim nie pojmują – jeśli tylko obejrzą filmowe, kronikarskie relacje tamtego czasu. „No, co? Manifestacja? Tak bywa na całym świecie” – zbywają nas. Ale ja patrzę na dwa rodzaje manifestacji, może i trzy. Pierwszy rodzaj to destrukcyjne manifestacje w stylu na przykład Paryża – totalna demolka, której powodów nad Wisłą dociec nie potrafimy. Drugi rodzaj, to ten nasz, nieomalże nadwiślański. Z petardami, syrenami, ogniem. I z przywódcami – mężczyźni, kobiety – nie pytaj, bo za takie „średniowieczne” pytanie możesz – przepraszam – w łeb dostać. A przywódcy – nie wszyscy, oddajmy sprawiedliwość – jak wściekłe goryle wypuszczone z klatki. Goryle ryczą. Przywódcy popisują się umiejętnością wyrykiwania przekleństw.
Stałem kiedyś na szkolnym dyżurze, jak zwykle z panią Jolą obstawialiśmy podwórko, czuwając na wejściowych schodach. Podbiegł ku nam malec z klasy drugiej, przystanął, wyraźnie dokonał wyboru i czając się podszedł do mnie. On się naciągnął, ja zszedłem o schodek niżej. Szepnął z przejęciem do ucha: „Proszę księdza, on (pokazał) powiedział na ka”. Obiecałem, że się tym zajmę, ale niech dalej nie powtarza. No i tak było. Dziś na jakiejś manifestacji „na ka” nikogo dziwić nie powinno, bo to, co często i głośno powtarzane, usprawiedliwia się samo przez się. A szkoda. Straszna szkoda. I żeby tylko „na ka”. W tym wąskim obszarze nieprzyzwoitości (dodajmy, że najczęściej bez słownego znaczenia, coś jak ryk goryla) repertuar jest szerszy, ale i tak ubogi. No bo przecież jest wyrazem ubóstwa.
Różnic pomiędzy manifestacjami z lat 80. i dzisiejszymi jest więcej. Wtedy – spokój, zdecydowanie, wewnętrzna dyscyplina manifestujących, porządek idącej kolumny – to i teraz oglądane robi wrażenie. A dzisiejsze manifestacje przypominają raczej atakujące szerszenie: bezład, wrzask, jakieś niezrozumiałe transparenty. Nawet stroje bywają – delikatnie mówiąc – mało przystojne, może dałoby się je zakwalifikować, jak ów wspomniany chłopiec zakwalifikował słowo kolegi „na ka”. Nie warto przeprowadzać szerszej analizy, bo „kuń jaki jest, każden widzi”. Skwitowałbym to krótkim hasłem: piekielna metamorfoza. Dlatego chciało mi się na przemian i płakać, i kląć. Nie kląłem, nie wyniosłem tego z domu. Łez parę poleciało. Z żalu, żeśmy tak nisko upadli.
Jeszcze inna sprawa mnie uderzyła. Właściwie znamy ją, ale gdzieś nam umyka, jakbyśmy się sami siebie wstydzili. W kadrach wspomnianego filmu widzimy dziesiątki różnych, często znanych twarzy. Na archiwalnych ujęciach niektóre znane postaci obok siebie. Sytuacje bardzo różne, nie czas w felietonie analizować szczegóły. W każdym razie, ciekawy zestaw. Wtedy uderzyło mnie wewnętrzne pytanie, a moment później odpowiedź. Pytanie: dlaczego zmarnowaliśmy rodzące się przed laty odrodzenie i społeczne, i patriotyczne? Odpowiedź, gdy patrzyłem na ekran: jeden okazał się pedofilem, drugi niejasnym współpracownikiem, trzeci był z innej strony barykady. To nieomal symboliczne ujęcie ze starego filmowego nagrania. Nie szukamy dziś tak zwanej sprawiedliwości, bo nie rozumiejąc, nie wiedząc więcej, nie pojmując motywów, sprawiedliwości nie znajdziemy. A sprawiedliwość zwana dziejową, chyba nie istnieje. Zostajemy z naszym pytaniem o zmarnowane szanse. I z gorzką odpowiedzią: bo takich mieliśmy ludzi.
Ale przecież był ksiądz Jerzy i zastępy innych, ludzi szczerych, oddanych, gotowych na wszystko. Było ich za mało? Bóg chciał jeszcze więcej? Nie, to nie tak. Stara, jeszcze rzymska reguła głosi: Bonum ex integra causa, malum ex quocumque defectu. Co znaczy: dobro wymaga przyczyny nieuszczuplonej, zło rodzi się z jakiegokolwiek braku. Innymi słowy: wystarczy jedna dziurka w dętce, by cała dętka była do niczego. A jak dziurek było trzy albo i więcej? Zatem, powtarzam pytanie, dlaczego zmarnowaliśmy tak wiele? Bo nie dość czujni byliśmy, by demaskować wszystkie podejrzane miejsca w społeczeństwie. Bośmy byli pijani radością, co uśpiło naszą czujność. Bo myśleliśmy – przynajmniej znaczna część społeczeństwa – że już wszystko mamy za sobą, a to była i jest nieprawda. Bo wszystko jeszcze przed nami. Wszystko – porządkowanie sumień, porządkowanie Rzeczypospolitej, porządkowanie Sejmu i Senatu, z tego wynikające porządkowanie prawa. I wiele innych spraw. Wszystko do zrobienia, albo… wszystko do stracenia? Nie zamykam pytania. Choćby dlatego, że jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy. To tak na smutną rocznicę. Z nadzieją wszelako.