Poruszanie się na granicy życia i śmierci może w pewnej chwili stać się katastrofą. I bez znaczenia, jak ocenią to inni i co nad grobem powiedzą. Do życia wrócić nie sposób.
Tak, zadziwieni życiem. Między zadziwieniem i nienawiścią przestrzeń jest spora. I chyba nie wszystko jesteśmy w stanie pojąć, tym mniej zamknąć to w jakimś logicznym wywodzie. Znudzonych życiem nie brakuje. I to od starożytnych czasów. Ówczesnymi znudzonymi byli ludzie ponad przeciętność bogaci i tym zblazowani. Mogła ich zaskoczyć tylko śmierć - przynajmniej tak im się zdawało. Dziś jest inaczej. Znudzonych życiem chyba mniej, ale zawiedzionych więcej. Czasem po wielu już latach życia, czasem nawet w dzieciństwie. Może życie wydaje im się puste? Może bezsensowne? Może nie do udźwignięcia? A prawie zawsze towarzyszy temu krzyk rozpaczy kierowany do otoczenia albo i świata całego. Do Boga też? Pewnie tak...
Bardzo niepokojące są samobójstwa wspólne. Trzeba je odróżnić od "rozszerzonych". Wspólne, bo okoliczności pozwalają z przekonaniem przypuszczać, że decyzja została podjęta przez dwie osoby razem, zwykle jakoś wspólnie przygotowana i spełniona. Tak było w przypadku młodziutkich nastolatek, dzieci jeszcze, spod Warszawy, czy też owych dwojga młodych na torach kolejowych. Związani miłością, przyjaźnią nie stali się dla siebie wsparciem w chwili trudnej. Rozszerzone samobójstwo to co innego - ktoś jest przekonany, że jedynym wyjściem jest śmierć, odejście z tego świata. I przemocą zabiera ze sobą najbliższych, a bywa, że i obcych ludzi, którzy mieli nieszczęście znaleźć się pośrodku akcji.
To tylko cząstkowy obraz problemu. Nie śmierci, a życia. Bo nie o śmierć chcemy pytać, ale o życie. Bo impuls, dramatyczny impuls skończenia ze sobą poczyna się w zawirowaniach życia. Pytajmy zatem o życie. Czy rzeczywiście jakiś piramidalny zbieg życiowych okoliczności powoduje przymus ucieczki nie do odparcia i odejścia na zawsze? Chyba nie ma odpowiedzi, która byłaby odpowiedzią uniwersalną. Bo i ludzi "uniwersalnych" nie ma.
Pisałem ostatnio na tym miejscu o współczesnym lekceważeniu i pogardzie życia. Co nie znaczy, że wszyscy jesteśmy tą przypadłością dotknięci. Ale bez wątpienia wielu ludzi, pośród których żyjemy, jest naznaczonych tą słabością. Nie zawsze uświadomioną i zwykle nienazwaną, lecz jak jakiś wirus ukryty w systemie komputera mogącą się uaktywnić w krytycznym momencie. Zarażeni owym wirusem pogardy, a co najmniej lekceważenia życia łatwiej usprawiedliwiamy tych, którzy życie przegrali; łatwiej też w momencie krytycznym sami pokusie ulec możemy. Od szaleńczej jazdy samochodem do samobójstwa jest blisko, czasem nawet bardzo blisko. Od nierozsądnie zaplanowanej wyprawy na eksponowany górski szczyt - również. Tego typu analogii wokół siebie znajdziemy wiele. Poruszanie się na granicy życia i śmierci może w pewnej chwili stać się katastrofą. I bez znaczenia, jak ocenią to inni i co nad grobem powiedzą. Do życia wrócić nie sposób.
A może życie stało się zbyt smutne? Szare? Takie nijakie i nic niewarte? Pewnie tak. Wystawieni na wiele bodźców - szczególnie tych sztucznych, kupionych na estradzie świata i jarmarcznej wyprzedaży - nie potrafimy się cieszyć tym, co przynosi zwyczajne, a prawdziwe życie. A przynosi wiele. I każdy z nas mógłby, i może, do tego skarbca powszechnej radości wnosić swój wkład każdego dnia.
Zapytasz mnie: A Boga i wiary nie wliczasz w swój wywód? Tylko króciutkie pytanie Jego dotyczące wtrąciłeś. Tak, wiem. Wiele tekstów tak piszę, aby sięgając Boga w całym bogactwie Jego istnienia i Jego praw, nie udaremnić kontaktu z ludźmi, którzy w Boga nie wierzą. W Boga nie wierzą, ale dzielą z wierzącymi wiele spraw - przede wszystkim wartości duchowych, prawideł moralnych, reguł społecznego życia. Poczucia piękna i miłości. Życie jest wartością tak uniwersalną, że każdy człowiek osobiście musi się do niej ustosunkować. Jest platformą, na której człowiek buduje całą resztę swojej egzystencji. Życie - każdy ma swoje własne, a przecie mamy wspólne. I tego, co łączy, musimy strzec, a to, co nas dzieli, niech stanie się skarbem, którym podzielimy się z innymi w swoim czasie. Gdy będą gotowi ten skarb przyjąć.