Wojna zaczyna się inaczej

W moim pokoleniu były i są żywe wspomnienia wojen. Wśród pamiątek zdjęcie młodzieńca w rynsztunku austriackiej armii, przy słupku z wypisanymi współrzędnymi geograficznymi, pozdrowienia dla bliskich z drogi na wojnę. Przystojny, niepewnie uśmiechnięty. Nie wrócił z włoskiego frontu.

Nie widziałem zaczynającej się wojny. Chyba tę w 1981 roku. Rano 13 grudnia odwiozłem katechetkę na dworzec – jechała na dzień skupienia.

Gdy wracałem, wplątałem się pomiędzy jadące ulicami miasta czołgi. Miejscowe, bo tam była jednostka pancerna. Zdziwiłem się tylko, że teraz, nie w styczniu i że tyle tych maszyn zdołało odpalić silniki. Wojna? Nie, to był „stan wojenny”, który smutny pan w mundurze wypowiedział narodowi.

W moim pokoleniu były i są żywe wspomnienia wojen. Wśród pamiątek zdjęcie młodzieńca w rynsztunku austriackiej armii, przy słupku z wypisanymi współrzędnymi geograficznymi, pozdrowienia dla bliskich z drogi na wojnę. Przystojny, niepewnie uśmiechnięty. Nie wrócił z włoskiego frontu. Kilka lat później nie wrócili dwaj bracia mego Taty. Bronili Lwowa w wojnie ukraińskiej. Tato wrócił z wyprawy na Kijów dlatego, że na początku został ranny.

Rodziny Mamy i Taty nieco wcześniej uciekły ze Lwowa. Wszyscy bali się wojny i Ukraińców. Uciekali na zachód – jedni do Wiednia (to była stolica tego samego imperium habsburskiego), drudzy bliżej – bo tylko za Pragę. Co mogli wziąć ze sobą? Co ukryć gdzieś tam u siebie? Wiele rzeczy przetrwało – jak chociażby „singerka”, maszyna do szycia, którą Rockefeller podarował Babci (żonie swego kierownika wierceń w Karpatach). Dla dzieci były to miesiące przygód w niewygodzie. Dla dorosłych – niepewność dnia i kompletna niewiadoma „co będzie, jak to się skończy”. Każdy początek inny, każdy koniec nieprzewidywalny.

Dwadzieścia lat później znowu wojna. Jej początek inny dla każdego. I to wcale nie 1. czy 17. września i nie 39. roku. A jeśli okupacyjne życie już trwało, to bywało tak, że jakiś dzień zaznaczał się w życiu mocniej i boleśnie. Każda rodzina ma dramatyczne wspomnienia, zdjęcia, dokumenty. Taki na przykład mój dokument repatriacji. Słowo oznacza „przywrócenie ojczyźnie”, było to jednak wydalenie z ojczyzny. Tato już był gdzie indziej, brat nie wiadomo gdzie, dom, środowisko, utrzymanie – wszystko diabli wzięli. Z premedytacją użyłem tego zwrotu. Bo przecież nieomal wszystko nam zabrały czorty w mundurach z czerwoną gwiazdką albo i bez. Z całą siecią powiązań, sąsiadów, bliskich, krajobrazu… Wojna trwała, ale wojowanie dopiero się zaczynało.

Wiele by pisać, opowiadać. Są dokumenty, wspomnienia, książki. Są filmy – i te prawdziwe, i te propagandowe, które stanowią dalszy ciąg wojny i bolą jak niezabliźniona rana. Dlaczego podjąłem wojenny temat? Bo widzę, co się w naszej części świata dzieje. Jak splątane i niejasne są polityczne powiązania. Sojusze? A może raczej kłamstwa przywódców, ambasadorów, generałów. W roku 1939 było tak samo i czarne zwało się białym, a czerwone było zwiastunem krwi do przelania. Ileż jej wsiąkło w ziemie Europy… Pojechać by do Slavkova u Brna, do Hradca Kralové, do Waterloo. Slavkov to Austerlitz. Hradec zaś w pobliżu Sadowej. Nasze miejsca morderczych bojów może lepiej pamiętamy. Hel – który w 39. bronił się najdłużej. Bzura – nad którą toczyła się mordercza bitwa. Trudno wyliczać, bo tyle tych miejsc na naszej ziemi. Decydenci byli daleko. A na polach bitew ginęli nasi bliscy. Mojemu stryjowi Kazikowi udało się umknąć z Oksywia, potem wysmyknąć z Helu. Przyjaciele w Krakowie dali jeść ale drzwi przed nim zamknęli. Był trefny (mam jego fałszywe papiery). Wykręcił się Niemcom, torturami zamordowali go sowieci we Lwowie na Łąckiego. Kiedy był jego początek wojny? W 39. na Oksywiu? Czy dopiero po aresztowaniu w 44. we Lwowie?

Co zależy od nas, zwykłych obywateli? Losy wielkich batalii nie od nas zależą, a od środków technicznych. Natomiast od nas nawzajem zależy przetrwanie każdego dnia – nas samych i naszych bliskich. Trudna sprawa, bo nigdy dotąd w historii świata ludzie nie byli tak przewrotnie wykorzystywani jako broń. Ten problem mamy na granicy białoruskiej. Prawdą jest, że ci ludzie są narzędziem wojennej rozgrywki – trzeba się przed nimi bronić. Ale też prawdą jest, że to są ludzie i jako takim trzeba pomóc. I mamy społeczne odczucia potargane. Czyż nie o to wrogowi chodzi? Wybierać trzeba mniejsze zło, skoro trudno o wybór większego dobra. Nie wolno jednak zapomnieć, że reguła wyboru mniejszego zła nie jest absolutna. Mniejsze czy większe zawsze jest złem, a wspomniana reguła jest raczej krzykiem rozpaczy, niż moralnym przyzwoleniem.

Konkrety? Nie sposób dawać szczegółowych rad. Trzeba mieć sumienie. Trzeba też mieć rozum, by sumieniem posłużyć się dobrze. Z tym problem nie lada, bo sumienia w naszych czasach pozostają bez formacji, rozum jest na drugim planie, a na pierwszym odruchy sterowane przez przewrotnych polityków. Jaka rada? Odruchami kierować się tylko wtedy, gdy chodzi o ewidentne dobro. Rozumem kierować się zawsze. No i propaganda. Od starożytnych czasów wojenna propaganda była doceniana. Dziś ma ogromną siłę rażenia. Do niedawna zdawało się, że najmocniejszym narzędziem propagandy jest telewizja. Teraz jej siła została pomnożona przez technologię internetową, dostępną w każdym nieomal miejscu, nawet w przysłowiowym środku lasu.

Piszę to z nadzieją, że wojna zwana hybrydową nie zamieni się w otwarty konflikt zbrojny. Czy tak, czy owak musimy jednak być świadomi, że w razie wojennego kataklizmu wszystko będzie inaczej niż bywało. Będziemy musieli – odwołując się do naszych zasad i historycznego doświadczenia – poradzić sobie z ratowaniem najgłębszych ludzkich i chrześcijańskich reguł życia. Może one i nas uratują.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: