W czas wojny przyszedłem na świat. Moja pierwsza podróż odbyła się sowiecką ciężarówką z Mamą, w towarzystwie krasnoarmiejców.
Wojna była daleko ode mnie, ale jej skutki były wszechobecne. Bo i domu nie było. Tato, Janusz (mój brat) byli nie wiadomo gdzie. Cały czas był z nami Wojtek, pies, ofiara wojny potrącona przez sowiecki samochód.
Doświadczyłem - nieświadom młynów historii - przesiedlenia. Od Lwowa po Śląsk Opolski, gdzie osiadłem do dziś; adresów miałem kilkanaście. Nigdzie nie byłem i nie jestem u siebie. Czy to już ostatni adres? Ni z tego, ni z owego przybyło mi już ponad milion towarzyszy wędrówki ludów. Dlatego ze łzą w oku patrzę na dzieci bez domu, z ojcem nie wiadomo gdzie. Ciepłym spojrzeniem darzę psiaki, których nie zostawiono na głód i samotność, lecz wzięto na wojenną tułaczkę. Takiego jak nasz Wojtek nie widziałem, ale czarnego labradora jak mój Amigo dostrzegłem w Przemyślu. Dbajcie o psy, o koty też - one takie potrzebne, by budować poczucie domu.
Przed trzydziestu gdzieś laty spotkałem w Bawarii dwoje starszych państwa. Pozdrowiłem, odpowiedzieli łamaną polszczyzną. On z rodziny niemiecko-czeskiej z dodatkiem polskiego. Długa historia, na którą tu miejsca nie ma. W każdym razie w czasie drugiej wojny światowej został dla odkupienia swojej "winy" wobec narodu i führera wcielony do wojsk desantowych. Osiemnastoletni komandos. Przeszedł przez Nettuno i desant w Normandii, a przedtem wiele innych miejsc. Przeżył, jak powiada, dzięki szczególnej opiece Anioła Stróża. Mówi o tym przejęty, z dziecięcą wiarą. Mam od niego dwie pamiątki - książkę "Ukradziona młodość" (po niemiecku) oraz taki woskowy krzyż, przy nim wierszowany tekst popularnej, niemieckiej modlitwy: "Und wenn du denkst: es geht nicht mehr, da kommt von irgendwo ein Lichtlein her" (A gdy myślisz, że dalej już iść nie można, wtedy przychodzi skądś małe światełko). Spotykaliśmy się nieraz. Po latach kontakt się urwał - on starszy ode mnie, pewnie odbył swój ostatni desant - do nieba. Któregoś razu przerwał narrację (a lubił opowiadać), popatrzył na mnie badawczo i powiada: "Ksiądz pewnie zastanawia się, ilu ludzi zabiłem...". Zapomniałem języka w gębie, dokończył: "Miałem szczęście, bo byłem spadochroniarzem; jak się walczyło, to zawsze wręcz. Wiem więc, że nikogo nie zabiłem, choć zraniłem. Może ksiądz wierzyć albo nie, ale tak było".
Wierzę mu. Ale nie mogę pojąć ani ówczesnych okrutników - było ich bardzo wielu, ani tych dzisiejszych "maszyn do zabijania". A zabijają wszystkich - z dziećmi na ulicy, w przedszkolu, w szpitalu. Czy dla nich to tylko błysk na monitorze i słup dymu w oddali? Albo człowiek padający kilka kroków obok. Niekoniecznie uzbrojony, tak często cywil, kobieta, dziecko... Możecie to pojąć? Nie wierzę, że to nie wróci do mordercy. Może w wieczności, ale pewnie już wcześniej, w tym życiu.
Jak się ustrzec przed niszczącą przemocą wojny? Nie pytam ani o schrony, ani o ucieczkę, ani o środki bojowe bądź finansowe. Pytam o to, jak ustrzec się przed śmiercią ducha w sobie i otoczeniu. Wrogiem człowieka, wrogiem dobra są ideologia, strach, głód, terror, samotność - to chyba najtrudniejsze w wojnie.
Ideologia - czym jest? Jest celowo konstruowaną kombinacją prawdy i kłamstwa. W różnych proporcjach. I w zachęcającym "opakowaniu" sugerującym, że to wszystko święta prawda. Ideologia serwowana jest z uśmiechem (szatańskim) i nachalnie. Jej narzędziem jest wieloraka propaganda. Zaczyna się od chowu dzieci - jak dorosną, będą miały wdrukowane w umysły i w dusze zaprogramowane ideologiczne filtry i klisze. A te mogą być społeczne, narodowe, religijne. Czasy religijnych wojen w Europie były. Narodowe mamy w tej chwili za miedzą, a i nas w XX w. dotknęły. Społeczne... Mój Boże! Przecież to cały system komunistyczny za tym stoi i dobrze się ma.
Strach - czym jest? Wewnętrznie paraliżującą siłą budzącą się wskutek przemocy. Ideologia - każda - posługuje się narzędziem strachu. Od wieków wymyślano środki i scenariusze, które do dziś budzą przerażenie. Owszem, są nowe narzędzia siania strachu, ale te stare, polegające na zadawaniu okrutnego bólu, na podleniu człowieka, na dotknięciu najbliższych osób, wciąż są stosowane. Zadawanie śmierci też, ale ono jest przyznaniem się prześladowcy do przegranej, kończy scenariusz. Zostaje wtedy zemsta na bliskich zamęczonego.
Głód - czym jest tłumaczyć nie trzeba. Choć nasze pokolenie w tej części świata ostatecznego głodu nie doświadczyło. A bywał i bywa głód szeroko rozlany po całych połaciach kontynentów. Wojna, niszcząc wszystko, unicestwia pożywienie. Bywał, a może i wciąż bywa, głód w lochu śmierci. Ile można wytrzymać? Żeby co? Żeby uwolnili? Przyznaliby się do przegranej. Wypuszczenie byłoby drugą przegraną. Aktem łaski może być tylko odebranie życia.
Terror - widzimy to teraz w Ukrainie. Bezsensowne burzenie miast razem z ich najwrażliwszą tkanką - szpitalami, szkołami, przedszkolami, z ich krwiobiegiem energetycznym, wodnym, kanalizacyjnym i tak dalej. Niszczyć, aż unicestwi się wolę walki, przetrwania, wolności. Koszty? Wroga to nie obchodzi. On tylko daje do zrozumienia, jaki jest jego cel.
Wreszcie - samotność. Każdy z zasygnalizowanych elementów przynosi samotność. Czy to przez izolację, czy przez wywózkę, czy nawet samotność w tłumie równie samotnych ludzi...
Do tego wszystkiego warto być przygotowanym. A nienajlepiej rzeczy się mają. Najbardziej upragniony towar dzisiejszego świata to wygoda, spokój, sytość, kupowana radość... Obawiam się, że tego towaru coraz mniej i nawet cena gra coraz mniejszą rolę. Mała Amelka z Kijowa zaśpiewała w schronie piosenkę, ktoś sfilmował. Przyjaciele ewakuowali dziecko, jest w Polsce. Tam nie mogła zostać, bo piosenkę tęskną zaśpiewała.