Idę o zakład, że mało kto o dzisiejszej rocznicy pamięta.
Rocznica trudna. Może i niewiele tamto wydarzenie zmieniło w historii Polski i świata, ale jednak jest znaczące. Wygrani w istocie przegrali, a to dziwne parcie na zachód trwa tyle stuleci. I odbija się czkawką za naszych dni. Wiele pytań czai się za nami, jeszcze więcej niewiadomych przed nami. 9 kwietnia roku 1241, w pobliżu Legnicy rozegrała się bitwa…
Rycerze różnych krain tej części Europy walczyli z Tatarami, którzy nie powinni byli mieć tu interesów – a szukali. Zginął dowodzący batalią książę Henryk Pobożny Piastowicz, po obu stronach straty były znaczne. Tatarzy bitwę wygrali, ale wycofali się szerokim łukiem z powrotem ku swoim dziedzinom w Azji. To był jeden epizod – krwawy, zgliszczami i ruiną znaczony, krwią ociekający nie tylko w bitwie, ale na całym szlaku, którym Tatarzy przez Ruś, Małopolskę (krakowski hejnał to upamiętnia) aż na Śląsk dotarli. Jakby im przestrzeni na azjatyckich stepach było za mało. Mieli jej nazbyt wiele, a jednak jakieś parcie ku zachodowi w nich było. Zmieniły się czasy, zmienili się ludzie i obyczaj, a szukanie Zachodu co jakiś czas odżywa na nowo.
Czy to mieszkańcy Wschodu dążą ku Zachodowi, czy przeciwnie – ci z Zachodu ku Wschodowi? Tym pytaniem postawiłem historię na głowie i zaczynam filozofować jak chłopek-roztropek. Jednak historyczny wątek jest i tu obecny. Przeglądam więc historyczne mapy w obszarze dawnej Rzeczypospolitej i ziem zwanych wtedy ruskimi. Były to ziemie rozległe. Tereny opanowane przez Tatarów związanych w ordy sięgały daleko ku Zachodowi, były nawet bliskie, bardzo bliskie Moskwy. Złota Orda kładła łapę na stolicę i ludzi wielkiego księstwa. I miała swoje wpływy. Ten mongolski ślad w historii Rusi, później zwanej Rosją jest zauważalny do dziś. Ważni ludzie polityki rosyjskiej nie koniecznie są Rosjanami, choć po rosyjsku mówią. Jeden z nich ostatnio swoją mongolską odrębność przypomniał. A ten siedzący we mnie chłopski filozof podpowiada, że takich jest na pewno więcej. I w rosyjskiej wierchuszce, i wśród zwyczajnego ludu. Nie może być inaczej skoro tak wielki obszar, aż po Kamczatkę, zasiedlają. Na dodatek jeden z ważniejszych ludzi aktualnego establishmentu rosyjskiego nakreślił przed kilku dniami wizję „otwarta Eurazja, od Lizbony po Władywostok”. Jeśli to nie wizja, tylko program – to śmiertelne zagrożenie, gorsze od pomysłów Orwella. A jeśli wizja – to wizja kogoś, komu przysługuje kaftan bezpieczeństwa. W tym określeniu Miedwiediew zawarł polityczny cel Putina. Złota Orda sprzed wieków to drobiazg wobec tego, co usłyszeliśmy.
Którędy przebiega granica między Wschodem a Zachodem? Już wiemy, że granicy ma nie być, bo „otwarta Eurazja”… Starsi pamiętają słowa hymnu niegdyś radzieckiego, o wielkiej Rusi, która cały ten wielki obszar wraz z jego mieszkańcami złączyła w jedno. Ja pamiętam i to w oryginale. Kto nie pasował, przepadał gdzieś tam na nieludzkiej ziemi. A kto dziś tego „zjednoczenia” Zachodu ze Wschodem nie pojmuje – to będzie z nim tak jak przed tygodniem w Buczy – w worek i do piachu. Zatem – gdzie ta granica, którą najpierw trzeba ustalić, by z czasem przesunąć dalej? Na Donie czy na Dnieprze? Może na Sanie i Bugu? Może na Wiśle, a lepiej na Odrze i Warcie? A może kawałek za Berlinem – przecież do niedawna tak było i git, świat nawykł… Nawet ci, których dotknął podział ich kraju, dziś zdają się prosić o „powtórkę z rozrywki”. I hełmy prima sort ku obronie cywilizacji oferują.
A gdzie chrześcijańska wizja i myśl? Nasz kraj, Polska stanęła po stronie Zachodu. Nie o geografię chodzi. Chodzi o ludzi i wartości humanitarne. Nasz humanitaryzm wyrasta z wielowiekowej tradycji chrześcijańskiej. Na gorąco, tam gdzie trzeba otoczyć opieką i pomocą setki tysięcy ludzi, nie mówi się o ewangelii, ona tam staje się przestrzenią życia. Nie składa się deklaracji, tylko wyciąga rękę do potrzebujących. I to bez wątpienia jest Zachód. Zachód też grzeszny i wojowniczy, też przemocą się posługiwał i zakłamaniem wojował. Ale gdy trzeba, zachowywał się jak trzeba. „Powiedzcie babci, że zachowałam się jak trzeba” – przekazała z sowieckiego aresztu Inka. Taki jest ten nasz Zachód. Nie bezgrzeszny, nie idealny, ale swoje zasady ma. W ostatnich tygodniach ruszył z pomocą ludziom uciekającym przed wojną. Polacy nie sięgnęli do historycznych zaszłości, tylko podjęli wysiłek pomocy. A wojna w Ukrainie to nie walka Rosji o kolejne połacie ziemi, miasta, drogi i fabryki. Nawet nie o żyzny czarnoziem. Przecież wróg ze wschodu niszczy to wszystko. Tu chodzi o to samo, co w roku 1241 – chodzi o przesunięcie niewidzialnej granicy cywilizacyjnej jeszcze bardziej na zachód. Aż po Atlantyk. Chodzi o rozlanie rewolucji bolszewickiej jak najszerzej, według planów i wizji Lenia. Mieści się w tym także wykorzenienie chrześcijaństwa, a co najmniej takie jego zniekształcenie, jakie w Moskwie widzimy.
Ludzkie sposoby polegające na przemocy i wojnie przynoszą tylko zniszczenie. Trzeba zwrócić się do Boga – mówią chrześcijanie. Wszystko Jemu powierzyć. Niebo podpowiada: trzeba wszystko Bogu ofiarować. Zwłaszcza tych ludzi, których zło dotyka najbardziej i którzy są o krok od uczynienia ze zła i przemocy apokaliptyczną antyewangelię. Poświęcić Rosję Bogu… Chodzi o coś więcej niż modlitewna formuła. Chodzi o to samo, o co poszło w roku 1241 dnia 9 kwietnia – o obronę i trwałość naszej kulturowej, moralnej, religijnej, humanitarnej granicy.