To był piękny wieczór 20. Opolskiej Jesieni Literackiej. Poetycki. Ale nie taki, jak się o poetyckich wieczorach zazwyczaj myśli.
W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu odbyło się 28 listopada spotkanie z Wojciechem Bonowiczem.
- Od dość dawna obserwuję niepokój w naszej części świata - w Europie, ale także w Stanach Zjednoczonych. Chodzi o to, co nazywamy problemem postprawdy. Chodzi o skłonność, żeby mówić nieprawdę. A kiedy jest się przyłapanym na nieprawdzie, mówić: ale to są fakty alternatywne, to jest inne spojrzenie, inne ujęcie itd. Jesteśmy wtedy w sytuacji bezsilności. Bo właściwie mamy sposób, żeby zweryfikować to, co jest mówione albo pisane. Ale dla ludzi do których adresuje się ten komunikat to nie ma żadnego znaczenia. Nie ma znaczenia, że ten ktoś kłamie, bo oni nie widzą w nim kłamcy. To musi być prawda. A nawet jeśli kto im udowodni, że to nie jest prawda, tym gorzej dla niego. Co z tym zrobić? To jest wielkie pytanie - mówił poeta, pisarz i publicysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”.
W. Bonowicz w znakomitej - inteligentnej, błyskotliwej, refleksyjnej , osobistej, dowcipnej - rozmowie z Bartoszem Suwińskim opowiadał o swoich wierszach z najnowszego tomiku „Wielkie rzeczy” i o tym, na czym najbardziej mu zależy w ich pisaniu, a i można chyba powiedzieć, że w życiu w ogóle.
- Patrząc na twoją posturę i aparycję, można pomyśleć, że mógłbyś być osiedlowym rzezimieszkiem, natomiast twoje wiersze są bardzo łagodne. Jak pielęgnujesz w sobie tę łagodność? Bohater twoich wierszy z jakąś przychylnością odnosi się do wszystkich. Jak ci się udaje zachować w sobie taką łagodność? - pytał B. Suwiński.
- Dlaczego relacje z ludźmi układają mi się tak, a nie inaczej? No bo jak idę taki, jaki jestem, wieczorem przez moje osiedle nazywane Bronxem (Kraków- Bronowice), to raczej wszyscy uciekają. W związku z tym nie wchodzę w konflikt z nikim. Ludzie, widząc moją posturę, którą tak ładnie nazwałeś posturą „rzezimieszka” - a jest coś na rzeczy, bo często jeszcze chodzę takim rozkołysanym krokiem - często uciekają na drugą stronę ulicy. Ale… wtedy, jak człowiek się uśmiechnie, łagodnie zagada, to ludziom od razu się robi przyjemnie - mówił poeta z krakowskiego Bronxu.
- Mam w sobie pragnienie, żeby życie społeczne w naszym kraju było bardziej ocieplone. Ono takie trochę jest, ale żeby było bardziej. Przydałoby się, żeby ludzie byli dla siebie cieplejsi, milsi – mówił W. Bonowicz i przytoczył anegdotę z życia swojego przyjaciela, który po wielu latach spędzonych na Hawajach przyjechał do Nowej Huty i chodząc po ulicach uśmiechał się do ucha do ucha. - Tak, jak to chodzą na tych Hawajach, uśmiechał się do wszystkich ludzi. W końcu jakaś starsza pani mówi do niego: "O co ci k… a chodzi!" - opowiadał poeta, wzbudzając salwę śmiechu.
Dużo by jeszcze o tym spotkaniu można pisać, ale ile można w internecie o poezji? Wiadomo, że mało kto by wytrzymał. Czytajcie Bonowicza, a nie pożałujecie.