O dotychczasowych doświadczeniach duszpasterskich i przyszłej posłudze mówi ks. Waldemar Musioł, nominowany na biskupa pomocniczego diecezji opolskiej.
Anna Kwaśnicka: Jak wspomina Ksiądz dom rodzinny i dorastanie w Żywocicach? Były to miejsca wzrastania w wierze?
Biskup nominat Waldemar Musioł: Tak, dom rodzinny był środowiskiem, w którym moja wiara dojrzewała. Moja śp. babcia była bardzo pobożną kobietą, która wiele modliła się na głos, a ja osłuchiwałem się z tymi treściami i je zapamiętywałem. W rodzinie mówi się, że już jako 4-latek, czego sam nie pamiętam, recytowałem wezwania z Litanii Loretańskiej.
Świadkami wiary byli dla mnie także rodzice i pozostali dziadkowie. Drugim ważnym środowiskiem była rodzinna parafia, która kształtowała się w latach 80. XX wieku. Mój rocznik był pierwszą grupą dzieci, które przyjęły Komunię św. w budowanym wtedy jeszcze kościele. Zaraz potem zaczęła się moja formacja w Liturgicznej Służbie Ołtarza. Byłem ministrantem, lektorem, na pewnym etapie także zakrystianinem, co zawdzięczam proboszczowi śp. ks. Krzysztofowi Korglowi. Przez pryzmat jego posługi pokochałem Kościół. Był on dla mnie mentorem, prowadził przez czas dzieciństwa i wczesnej młodości, także do decyzji o wstąpieniu po maturze do seminarium duchownego. Ksiądz Krzysztof nawet zawiózł mnie na egzamin do seminarium w Nysie. Pamiętam, że wtedy padał rzęsisty deszcz, a w drodze sześciokrotnie zepsuł nam się samochód. W polonezie księdza proboszcza zalewała się cewka. W końcu dojechałem do Nysy autostopem, spóźniony o godzinę. Mimo to zostałem dopuszczony do egzaminu i przyjęty do seminarium.
W takim środowisku chyba nie było trudno usłyszeć głos powołania?
Miałem wokół siebie wielu wierzących przyjaciół. Razem z nimi przeżywałem skupienia, czuwania młodzieżowe w parafii św. Jacka w Opolu, a także wyjazdy na rekolekcje u księży werbistów, którzy – obok księdza proboszcza – mieli niemały wpływ na odkrywanie przeze mnie powołania. Werbistowscy klerycy i diakoni odbywali w żywocickiej parafii praktyki duszpasterskie. Będąc ministrantem i kościelnym, nawiązywałem z nimi relacje, z których wiele przekształciło się w przyjaźnie. Bardzo cenię sobie przyjaźń z dzisiejszym biskupem diecezji Wewak w Papui-Nowej Gwinei, bp. Józefem Roszyńskim SVD, który jako diakon był na praktyce w Żywocicach. Nie ukrywam, że wówczas byłem zapatrzony w tych młodych ludzi, którzy mocno ukochali Kościół i pragnęli mu służyć. Miało to znaczący wpływ na rozeznanie powołania. Niemniej nie obyło się bez wątpliwości. To był czas po transformacji systemowej w Polsce, kiedy otwierały się rozmaite perspektywy życia w świecie. Dostałem m.in. propozycję studiów za granicą. Pojawiały się młodzieńcze uczucia otwierające perspektywę innej drogi, a także wątpliwości płynące z odkrywania, że w Kościele też jest miejsce na słabość i grzech. W tym wszystkim głos powołania jednak wciąż był żywy, dlatego na niego odpowiedziałem.
Pierwsze lata kapłaństwa to posługa wikariuszowska w Nysie i Opolu…
To był wyjątkowy czas. Mogłem wykorzystać wiedzę zdobytą w seminarium i doświadczenie duszpasterskie rozwijane w rodzinnej parafii, gdzie ks. Krzysztof zawsze miał dużo pomysłów na moją posługę w czasach ministranckich i kleryckich. Z tego doświadczenia mogłem korzystać w bardzo młodej parafii Świętych Piotra i Pawła w Nysie, erygowanej zaledwie 2 lata wcześniej. Pracowałem w katechezie i duszpasterstwie. Doświadczyłem wiele życzliwości ze strony proboszcza i parafian, którzy stali się dla mnie świadkami wiary, przyjaciółmi i inspiracją do duszpasterskiej aktywności. Potem przez rok byłem w parafii bł. Czesława w Opolu, gdzie poznałem wartość kapłańskiej wspólnoty i doświadczyłem zgodnej współpracy w duszpasterskim teamie.
Jak to się stało, że został Ksiądz pracownikiem Kurii Diecezjalnej?
Czasy wikariuszowskie pokrywały się ze studiami na wydziale teologicznym, które zwieńczyłem licencjatem rzymskim. Brałem udział w seminarium z teologii pastoralnej, którego jednym z prowadzących był ówczesny dyrektor Wydziału Duszpasterskiego ks. prof. Józef Mikołajec i to on zaprosił mnie do stacjonarnej współpracy w Wydziale Duszpasterskim. Na początku byłem referentem, a od 2009 r. – zostałem dyrektorem tego wydziału.
Brakowało Księdzu posługi duszpasterskiej?
Nigdy nie uchylałem się od pracy duszpasterskiej. Chętnie posługiwałem w parafiach, głosiłem homilie, okolicznościowe kazania, rekolekcje czy misje święte. Zaproszeń zawsze dostawałem dużo. Radością było dla mnie wykorzystywanie w praktyce diagnoz duszpasterskich, które były przetwarzane w kurii, dlatego nie pozwoliłem sobie wmówić, że jestem gryzipiórkiem czy kimś, kto tylko siedzi za biurkiem i absolutnie nie ma pojęcia o duszpasterstwie praktycznym.
Jak został Ksiądz rektorem Bractwa św. Józefa?
To był Boży przypadek. W 2012 r. ponowne erygowanie Bractwa św. Józefa było pewnym priorytetem pastoralnym biskupa Andrzeja. Jako dyrektor Wydziału Duszpasterskiego pomagałem w przygotowaniu różnych formalności. Na pewnym etapie nasz biskup szukał księdza, który będzie koordynował formację w tej wspólnocie. Poprosił o to mnie, a ja w posłuszeństwie się zgodziłem, bo czułem, że jest to dla niego coś bardzo ważnego. Tak rozpoczęła się moja już 10-letnia przygoda z Bractwem św. Józefa, za którą jestem Panu Bogu wdzięczny i która będzie trwała nadal. Dodam, że to dzieło związało mnie ze św. Józefem tak mocno, że dzisiaj bez cienia wątpliwości swoją przyszłą pasterską posługę zawierzam właśnie jemu. Będzie to miało odzwierciedlenie w herbie biskupim i zawołaniu.
Jak będzie brzmiało?
„Patris Corde amare”, czyli „Kochać sercem ojcowskim”. To zawołanie inspirowane jest pierwszymi słowami z listu apostolskiego na Rok św. Józefa. Papież Franciszek wskazał w nim wiele cech św. Józefa, które chciałbym w posłudze biskupiej realizować: czułość, ojcostwo, posłuszeństwo i odwaga. To, co w katalogu cnót św. Józefa jest bardo wyraźne i obecne, chcę uczynić treścią mojego posługiwania. Chciałbym dołączyć do tego jeszcze jedną cechę, którą św. Józef, przynajmniej na podstawie tego, co wiemy o nim z Ewangelii, skromnie realizował. On był milczący, a ja chciałbym, żeby moja posługa biskupia realizowana była w dialogu i spotkaniu z kapłanami i wiernymi świeckimi. Kontekst czasu, w którym przychodzi mi tę posługę rozpocząć, to m.in. niepokój w świecie i wojna w Ukrainie, a także trwający synod o synodalności, do którego zaprosił nas papież Franciszek. Nawet biorąc pod uwagę tylko te dwie okoliczności, widzę, że bycie narzędziem pokoju i pójście drogą synodalną musi odbywać się w dialogu i budowaniu kultury spotkania.
To już rozumiem, dlaczego podczas ogłoszenia nominacji usłyszeliśmy, że będzie Ksiądz „Józefowym biskupem”.
W kontekście Roku św. Józefa kilkakrotnie mówiłem o św. Józefie jako patronie pokrzyżowanych planów. Dlatego kiedy dostałem zaproszenie z Nuncjatury Apostolskiej na spotkanie z nuncjuszem abp. Salvatore Pennacchio, domyślając się, czego to spotkanie będzie dotyczyło, w moim sercu pojawiło się zdanie z Ewangelii wg św. Mateusza: „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański”. Rozmowa z nuncjuszem nie była snem, ale była dla mnie momentem, w którym poczułem, że wobec tego, co zwiastowałem o św. Józefie, Pan Bóg mówi do mnie: „Sprawdzam”. Nominację przyjąłem w duchu posłuszeństwa woli Bożej, ze świadomością, że oprócz Bożego prowadzenia, którego już wielokrotnie w życiu doświadczyłem, mam przy sobie także patrona, który na pewno mnie nie opuści. Stąd również w herbie biskupim znajdzie się m.in. symbol św. Józefa – litera „J” z dwoma atrybutami: narzędziem stolarskim i lilią.
Obawia się Ksiądz nowych zadań?
Wielokrotnie Pan Bóg pokazał mi, że jest wielkim scenarzystą mojego życia. Biorąc św. Józefa za wzór, nawet jeśli przede mną trudne wyzwania, ufam Bogu. W ostatnim czasie spłynęło na mnie całe morze życzliwości, za którą ogromnie dziękuję. W życzeniach, które po nominacji przyjąłem od wielu ludzi, często podkreślana była prawda, że przyjdzie mi pełnić tę funkcję w niełatwych czasach dla Kościoła. Patrzę więc na historię św. Józefa, zwłaszcza na to, jak dobrze skończył, i wtedy obaw jest we mnie mniej. Każde nowe zadanie, mimo świadomości obdarowania przez Pana Boga, generuje pewne niepokoje i lęki, ale te uczucia są inspirujące i motywujące do działania i duchowego zmagania.
W kontekst rozpoczęcia przez Księdza posługi biskupiej wpisuje się także realizacja programu duszpasterskiego „Wierzę w Kościół Chrystusowy”, w którego powstawaniu miał Ksiądz udział.
To kolejny przypadek niebędący przypadkiem. Prace nad tym programem i jego motto odbieram dzisiaj bardzo osobiście. Stając wobec decyzji Ojca Świętego o mojej nominacji na biskupa pomocniczego, najpierw zapytałem siebie w sercu, a potem zostałem wprost zapytany przez nuncjusza o moją wiarę w Kościół, ponieważ z przyjęciem urzędu i godności biskupiej wiązało się wyznanie wiary w kaplicy Nuncjatury Apostolskiej w Polsce. Kiedy po tym wyznaniu wracałem do Opola, pomyślałem sobie, że bardzo bym chciał już na początku biskupiego posługiwania, aby ci, do których jestem posłany, zobaczyli moją wiarę w Kościół i moją miłość do niego. W związku z tym muszę sam ten program duszpasterski Kościoła w Polsce zrealizować w swoim życiu, by potem móc być świadkiem tej wiary dla innych. Jednym z celów programu jest to, abyśmy jako pasterze swoimi słowami, postawą i życiem uwiarygodniali Kościół, mówiąc wprost – mieli udział w odbudowaniu jego autorytetu, który jest dzisiaj wielokrotnie wystawiany na szwank.
W przygotowanej przez Księdza diecezjalnej syntezie synodalnej znalazł się m.in. postulat częstszej obecności biskupów w parafiach i wspólnotach kapłańskich. Będzie Ksiądz go realizował?
Odbieram go jako zadanie. Wiem, że wolą biskupów Andrzeja i Rudolfa jest to, by spotkania kapłanów z udziałem pasterzy odbywały się w dialogu i wspólnym rozeznawaniu, czyli metodą synodalną. Chciałbym również realizować obecność biskupa pośród ludu, choć zdaję sobie sprawę, że dużo czasu i zaangażowania będą wymagały zajęcia, które wiążą się z posługą biskupią w diecezji i z dalszą pomocą biskupowi opolskiemu w Komisji Duszpasterstwa KEP. Ale obiecuję sobie dzisiaj, że będę starał się wykorzystać każdą okazję do bycia wśród ludu pasterzem, który – za namową papieża Franciszka – pachnie owcami. anna.kwasnicka@gosc.pl
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się