Obrazy różne. Kwadratowe i podłużne. Malarstwo prof. Edwarda Sytego.
Dzień był najbardziej ponury z ponurych, ale nie był to żaden Blue Monday, tylko Grey Wednesday. Szaro, buro, siąpiąco, ciemno w samo południe, sami wiecie jak jest.
Jako bonus od okoliczności życiowych w drodze do Opola pociąg Przewozów Regionalnych relacji Kędzierzyn-Koźle – Wrocław zepsuł się na stacji Gogolin i – zupełnym nawiasem mówiąc – wydawało mi się, że jest to ta sama jednostka, która kilka dni temu ledwo-ledwo dociągnęła do Opola, mając wielkie kłopoty ze startem na kolejnych stacjach od Górażdży począwszy.
Słowem – najczystsza radość życia aż wpychała się w każdą szczelinę człowieka. Co było zresztą widać także na rozpromienionych szczęściem twarzach współpasażerów. Dzięki zapobiegliwości PKP PR z planu dnia zaczęły wypadać kolejne punkty, co jako element klasy pracującej przyjąłem przecież nie bez satysfakcji.
Z obejrzenia wystawy malarstwa Edwarda Sytego nie mogłem jednak zrezygnować z kilku powodów. Pierwszym był sam jej tytuł. „Obrazy różne. Kwadratowe i podłużne”. Dawno – a nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek – nie widziałem bardziej jasnego i zrozumiałego tytułu wystawy. Jednocześnie mówił mi ten tytuł, że dojrzały, ceniony, nagradzany etc. autor zachowuje wobec siebie i swojej twórczości jakiś wewnętrzny dystans, który pozwala mu na puszczenie oka do widza i cichy chichot z samego siebie (przypomnę – profesor, prowadzący pracownię rysunku i malarstwa na Wydziale Sztuki UO). Takich mistrzów kocham najbardziej. Chyba, że kompletnie tego tytułu nie zrozumiałem – czego wykluczyć przecież nie mogę – i źle interpretuję.
Drugi powód to sama Galeria ZPAP Pierwsze Piętro, mieszcząca się na trzeciej kondygnacji kamienicy przy ul. św. Wojciecha. Jej jasne wnętrze, pobielone i poprzecierane belki, stemple i drewniana podłoga z miejsca budzą we mnie nastrój przyjaźni, prostoty i bezpieczeństwa. Zawsze lubię tam wchodzić. Czułbym się w niej dobrze, nawet gdyby nie była tam prezentowana żadna sztuka – z całym szacunkiem dla wszelkiej sztuki.
Powód trzeci – obrazy Edwarda Sytego zawsze na wystawach zbiorowych zostawiały we mnie j a k i e ś wrażenie. Coś budziły. Gdybym miał uprościć i spłycić: było to poczucie, że zawsze gdzieś z nich przebija światło. A naprawdę tego potrzebowałem, co jak mam nadzieję wytłumaczyłem szczegółowo na początku.
Zawodu nie było. Obrazy na wystawie są różne. Kwadratowe i podłużne. Są krajobrazy morskie, pofalowane wzgórza, cerkiewki, jest akt kobiecy i piękne drzewo rozdarte między płonącym światłem a ciemnością. Jest w tych obrazach to, czego tak instynktownie szukałem i pragnąłem w tę pochmurną środę – światło i przebijający gdzieniegdzie kolor pomarańczowy. To są piękne obrazy, w których zachwyca mnie wiele szczegółów, może najbardziej maestria w szybkich pociągnięciach pędzla. Ale więcej nie powiem, bo nie jestem ekspertem tylko człowiekiem, który potrzebuje światła i koloru pomarańczowego.
Wystawę można oglądać od wtorku do piątku od 12 do 17, do 31 stycznia. Wstęp wolny.