Potrzebujemy rozmowy. O sprawach najważniejszych i o zwyczajnych głupotach też.
Znakomity film przedwczoraj widziałem. „Duchy Inisherin”- 9 nominacji do Oscarów. Wielki tryumf irlandzkich aktorów (C. Farrel, B. Gleeson, K. Condon, B. Keoghan), irlandzkiej literatury i umiejętności opowiadania (M. McDonagh), irlandzkiej historii, irlandzkich, niepojętych problemów i ironicznego sposobu rozmowy, a także - last but not least - oszałamiających irlandzkich krajobrazów.
O filmie nie będę pisał, znawcy robią i zrobią to lepiej. Tylko jedno bym jednak chciał powiedzieć. Barry Keoghan, dziś 30-latek, nominowany do największej aktorskiej nagrody na świecie, mając 12 lat został osierocony przez uzależnioną od narkotyków matkę i oddany pod opiekę rodziny zastępczej. Przeszedł 13 takich rodzin… Jeśli to nie jest historia o nadziei, która nie przekreśla nikogo, to nie wiem, co nią jest.
Scenariusz jest tak genialny, że można go interpretować na kilku poziomach bez popadania w nadinterpretację. Irlandczycy dyskutują o „Duchach Inisherin”, poważnie widząc w tym filmie metaforę swojej historii. Zwłaszcza wojny domowej, która właściwie jeszcze się nie zakończyła, bo wyspa wciąż jest podzielona politycznie na dwa kraje. U nas jak dotąd przeważają wątki interpretacyjne, z grubsza biorąc, filozoficzno-psychologiczne.
Film opowiada o dwóch kumplach, którzy chodzili razem do pubu Devine’a i przestali razem tam chodzić. Typowo irlandzka historia, która zyskała światowy rozgłos.
McDonagh (autor scenariusza i reżyser) jest więc szarlatanem, blagierem albo geniuszem. Skłaniałbym się do trzeciej opcji. Z dodatkiem pierwszej być może.
Historia „Duchów…” zaczyna się od tego, że jeden z dwóch głównych bohaterów Colm przestaje rozmawiać z drugim głównym bohaterem Padraigiem. I z okrutną konsekwencją odmawia rozmowy, dialogu. Bo uznał Padraiga za głupka niewartego rozmowy.
Czy to brzmi znajomo? Zatem zobaczcie, czym się kończy. Nie chcę moralizować, ale stan dialogu w Polsce, w Kościele w Polsce wygląda na zbliżony.
Trzy dni wcześniej zobaczyłem – absolutnie amatorski i grany przez naturszczyków film fabularny – nakręcony tuż obok mnie: w Zdzieszowicach, Biedrzychowicach i okolicy. Głównie o wejściu Armii Czerwonej na Śląsk w 1945 r. Kręciłem głową (w duchu) widząc tłum, który przyszedł na spektakl premierowy w kinie w Zdzieszowicach. Sporo ludzi nie zmieściło się w kinie.
To było mocne przeżycie – widzieć tylu młodych ludzi, którzy przyszli w niedzielę wieczorem na film o historii sprzed już prawie 80 lat. I siedzieli w skupieniu przez ponad półtorej godziny (bez popcornu i coli).
Potrzebujemy opowieści o tych trudnych czasach. O tym, co się zdarzyło wtedy w naszych rodzinach. Bo to ma znaczenie dla nas dzisiaj.
Podobnie, jak odmowa wypicia Guinnessa z przyjacielem sto lat temu ma dzisiaj znaczenie dla Irlandczyków. I podoba się całemu światu. Ciekawe, czy doczekamy się śląskiego Martina McDonagha?
Dramat między Colmem a Padraigiem w historii "Duchów Inisherin" rozpoczął się od odmowy wypicia wspólnie szklanki guinnessa w pubie. A skończyło się... Andrzej Kerner /Foto Gość