Są sprawy, słowa, gesty, czyny, których po prostu nie można. Bo w przeciwnym razie zdziczejemy, czego objawy tu i ówdzie widać. I to martwi…
Cisza Wielkiej Soboty… Nawet ci, którym przeszkadzają dzwony (a są tacy i nawet w sądach szukają swych racji)… Otóż w tę Sobotę dzwony milczą, by nabrać siły i oddechu na wielkanocny poranek, gdy chrześcijanie oblegać będą Boży Grób. Pusty – bo Jezus w ciszy paschalnej nocy zostawił grób pustym. Gdy kapłani Zmartwychwstałego ogłoszą, co się wydarzyło, dzwony na wieżach tysięcy kościołów rozśpiewają się radośnie. Kończy się czas zakazany, zaczyna – nakazany.
Do niedawna w przykazaniach kościelnych było sformułowanie „w czasach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać”. Może i niezbyt fortunnie brzmi to określenie, zarówno gdy mówi o czasach zakazanych, jak i o hucznych zabawach. Ale jako hasło powinniśmy je rozumieć z czasów nauki katechizmu. Nie tu miejsce na definiowanie katechizmowych określeń – czy to dawnych, czy nowszych. Zaś to, że niektóre sformułowania są dziś mało zrozumiałe nie zmienia faktu, że w każdej społeczności muszą istnieć pewne granice zachowań. Z jednej strony dla utrzymania ładu społecznego, z drugiej zaś strony dla wyrażenia wspólnych przekonań oraz wartości. Nieistotne z pozoru wymaganie staje się wtedy jednym z czynników wiążących jakąś społeczność. Spotykamy się z tym w różnych obszarach życia. Na przykład – dwa zszyte ze sobą kawałki płótna, biały i czerwony stają się nośnikiem tak słowa, jak i wartości nazywanej „Polska”. Podobnie z godłem, tak samo z hymnem. Poszczególne elementy mogą być zgoła ahistoryczne, a mimo to są powszechnie rozumiane. Szanujemy i dbamy o poszanowanie symboli narodowych, czyż nie powinniśmy znać i szanować symboli religijnych? Tak znaków graficznych czy wyobrażeń artystycznych, jak i słów oraz gestów, nawet melodii.
Niech zatem rozdzwonią się dzwony bazylik, katedr, kościołów i kaplic, niech przypominają, że zaczynamy czas nakazany – bo świętowanie to właśnie czas nakazany, w którym jest miejsce i na rezurekcyjną procesję, i na uroczystą Eucharystię, ale i na radość świątecznego i rodzinnego stołu, na bycie razem we wspomnieniach, oglądaniu dawnych zdjęć i pamiątek. Wszyscy, od prababci do prawnuka. W imię rodzinnej miłości – a miłości na imię Jezus. Wszak to On powiedział, że gdzie dwaj albo trzej zebrali się w Jego imię, On jest z nimi.
A co z tymi czasami zakazanymi? Stosowne fragmenty przykazań kościelnych tak zostały sformułowane: „W niedzielę i święta nakazane uczestniczyć we Mszy Świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych… w okresach pokuty powstrzymywać się od udziału w zabawach”. W starej formule ten ostatni fragment brzmiał: „W czasach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać”. Tradycyjna wykładnia tak dawnej, jak i odnowionej formuły kościelnych przykazań za dni „zakazane” albo za „okresy pokuty” uważa piątki całego roku oraz Wielki Post. A tu, gdzieś w Polsce, w wieczór i noc poprzedzającą Niedzielę Palmową, gdy czyta się z Ewangelii opowieść o męce Jezusa, urządzili (kto?) dyskotekę. Widziałem rozżalenie proboszcza… Krucjaty nie urządził, z kropidłem nie poszedł i młodzi bawili się bez przeszkód. Zresztą – czy kropidło i słowo proboszcza coś by znaczyło? Bawili się nie tylko miejscowi, samochodów z różnymi tablicami było sporo. Złośliwość i przekora? Brak poszanowania dla wierzących? A może po prostu bezmyślność? Czy jeszcze inny powód? Jaki by zresztą powód był, są w życiu sytuacje, gdy poszanowanie przekonań innych ludzi powinno być argumentem świadomym i wliczanym w rachunek naszych słów, czynów a nawet w rachunek życia. Czego brakło? Bez wątpienia brakło świadomości i szacunku dla przeżywających dni męki Pańskiej, brakło zwyczajnego wczucia się choćby w resztki tradycji chrześcijańskiej społeczności. A może odeszliśmy od niej całkowicie, bez reszty i w opozycji do korzeni, z których nasza cywilizacja wyrosła? A może cywilizacja rozsypała się całkowicie? A może wzgląd na drugiego człowieka przestał cokolwiek znaczyć?
Byłem dzieckiem, bawiliśmy się gromadką na trawniku przed domem sąsiadów. Dobiegł nas śpiew. Szedł pogrzeb. Za kilka minut odezwał się dzwon (jedyny, który po wojnie na wieży się ostał). Zaraz będą szli obok nas… Co robić? Narady nie było, ale reakcja wszystkich była zgodna – zapadliśmy się pod ziemię, to znaczy zakamarkami każdy uciekł do swego domu. „Co, już się nie bawicie?” – zapytała Mama. „Mamusiu, pogrzeb idzie i nie wiedzieliśmy…” Nie dokończyłem, bo Mama mnie przytuliła i powiedziała: „Dobrzeście zrobili, uszanowaliście pogrzeb, ale można było inaczej”. Wiem – odpowiedziałem – mogliśmy ładnie stanąć i pomodlić się. „Aleście na to nie wpadli”. Nie, nie wpadliśmy, ale bawić się, jak pogrzeb idzie to nie, to nie można przecież.
Są sprawy, słowa, gesty, czyny, których po prostu nie można. Bo w przeciwnym razie zdziczejemy, czego objawy tu i ówdzie widać. I to martwi…