Mam własnych recenzentów moich felietonów. W święta usłyszałem: "Wujek, ale ten świąteczny felieton taki trochę smutny (dla przypomnienia - to ten o czasach nakazanych i zakazanych). Napisz ciąg dalszy".
Więc piszę. Otóż, dałem się zaprosić do udziału w liturgii Wielkiego Tygodnia w pewnej parafii. Wiadomo, w Wielką Sobotę akcja liturgiczna zaczyna się na zewnątrz kościoła, gdzie dokonuje się poświęcenie nowego paschału i płonącego ognia. Niewielka garstka uczestników rozproszona wokół dziejącej się ceremonii. Długa wstęga biało ubranej służby liturgicznej - od malców i coraz to większych i starszych chłopców, dziewcząt, aż po starszych (niektórych zdecydowanie starszych) panów. Panie tylko słychać, bo są uwięzione na chórze. Gdy orszak dotarł do prezbiterium, okazało się, że jest ciasno. Wszyscy swoje miejsca mieli, to prawda, ale wolnej przestrzeni zgoła brakło. Tylu ich tutaj nigdy wcześniej nie widziałem. Nie był to jednak bezładny tłumek, bo każdy wiedział, co i gdzie ma robić. Aż miło było patrzyć. Patrzyć i uczestniczyć w dobrze przygotowanej liturgii w niewielkiej, wiejskiej parafii. Z uśmiechem. No i czyż nie jest to radość? I czy to nie radość jest najważniejszym elementem życzeń "Wesołych Świąt"? Dlatego cieszę się, że zostałem sprowokowany do odsłonięcia tej warstwy świętowania.
Telefonicznie składane życzenia stają się pretekstem podzielenia się swoimi przeżyciami i sposobem świętowania. Nie mojego, a kogoś z drugiej telefonicznej strony. Nie spamiętałem całej relacji i wielu jej szczegółów. Ale utkwiło mi w pamięci to, że rozmówca z bliskimi brał udział w wielu kolejnych elementach świętowania, z których wigilijna Msza i rezurekcyjna procesja były tylko głównymi punktami odniesienia. A że rodzina duża i wielopokoleniowa, to przecież mogli sobie odpuścić niektóre elementy Paschalnego Triduum, by nadążyć ze wszystkim w domu. Najpewniej zdążyli z jednym i drugim. A że to duże miasto, to i duże możliwości wyboru i zaangażowania się nie tylko w malowanie pisanek, ale - jak przystoi aktywnym chrześcijanom - w różne przeżywane we wspólnocie z innymi czuwania, modlitwy, bycie razem w przestrzeni szerszej niż nawet liczna rodzina. A swoją drogą, ich tradycją od dzieciństwa jest angażowanie się w parafialne i szerzej - także toczące się życie wspólnot religijnych, chociażby ruchu oazowego, ale nie tylko. To, co od dzieciństwa było środowiskiem ich wzrastania w wierze, dziś sił im dodaje. Zakwita także w świętowaniu z całą wspólnotą Kościoła i, oczywiście, swojej rodziny.
A księża? Trochę zmęczeni konfesjonałem w ostatnich tygodniach radośnie przeżywają święte dni Wielkiego Tygodnia. Przecież oglądam, współuczestniczę w kształtowaniu tych dni od kilkudziesięciu lat. Różnie było - były parafie, gdzie wszystko nieomal zaczynałem od fundamentu. Pamiętam taką jedną wioskową parafię, gdzie przygotowywaliśmy w kilkoro Paschalne Triduum. Na dworze było cieplej, siedzieliśmy na ławie pomiędzy przyporami kościoła, dyspozycje akcji rozpisane były na maszynie (to była jeszcze dawna epoka), a wiązała nas radość. Starsi parafianie trochę się dziwowali, że ten proboszcz to cuduje. Ale za dwa lata właśnie tę "moją" parafię wybrał ks. Franciszek Blachnicki jako miejsce wspólnotowej celebracji paschalnej. Mieszanina ludzka była kompletna, ale radości nie można było zaprzeczyć. I pobożności skrzyżowanej ze zwykłymi, bytowymi problemami. To była chyba najzimniejsza Wielkanoc, ale radością w Panu najcieplejsza.
A księża? Zwyczaj i prawo każe księżom w dniach tygodnia wielkanocnego spotkać się w gronie wszystkich duszpasterzy dekanatu na tak zwany konwent. Eucharystii przewodzi miejscowy proboszcz, jest kazanie, z którym bywa czasem zapraszany ktoś spoza dekanatu. Potem spotkanie przy stole i przy wspólnym posiłku, i przy omawianiu różnego typu aktualności dotyczących duszpasterstwa. Byłem kilka dni temu tym "zaproszonym". Skupieni i pogodni przy ołtarzu, weseli i swobodni przy stole. Radość w dwóch różnych odmianach. Na dworze lało, wokół stołu dominowało ciepło i wiary, i przyjaźni. Poprzedniego dnia wpadło do mnie kilku młodych księży i porwali mnie, starego, na obiad. Elegancka włoska restauracja i zacny obiad w miejsce przygotowanych na ten dzień krokietów ze sklepu. No i wielkanocna porcja radości - i ja, senior, i oni, sporo młodsi, świętowaliśmy obecność Pana.