Jestem z Kędzierzyna-Koźla. Więc chyba domyślacie się: o czym?
W nocy z 20 na 21 maja ktoś zwinął flagę z masztu na rondzie w centrum miasta. Flagi ZAKSY wisiały na głównej arterii Kędzierzyna-Koźla, a w samym jej środeczku jakiś kozak wspiął się kilka metrów i ściągnął najcenniejsze trofeum tej sobotniej nocy.
To była ta noc kiedy kilkunastu chłopaków i panów w barwach kędzierzyńskiego klubu około 23.30 padło na parkiet areny sportowej w Turynie i płakało, śmiało się, ściskało, mówiło najpiękniejsze i najmocniejsze słowa, krzyczało z całej piersi. Łukasz Kaczmarek, atakujący, płakał może najbardziej. – Ja byłem dzisiaj słaby. Ale oni są wspaniali. Wygrali bez atakującego. Kocham ich! – mówił. I dalej płakał.
Zwycięstwo ZAKSY nad Jastrzębskim Węglem w finale Ligi Mistrzów przeszło do historii. Trzeci z rzędu tytuł najlepszej klubowej drużyny siatkarskiej w Europie. Tym razem to było coś więcej niż kolejne zwycięstwo. Bo to było przejście - nie boję się tego powiedzieć – ze śmierci do życia. Stąd ta szalona radość, to szczęście, które wypełniło siatkarzy z Kędzierzyna-Koźla i wielu ich kibiców w całej Polsce.
Śmiercią była trzykrotna porażka z tą samą drużyną z Jastrzębia-Zdroju w play-off polskiej ligi. To nawet nie były porażki. To były siatkarskie pogromy. Jastrzębie rozwalało „naszych chłopaków”, aż chwilami ciężko było na to patrzeć. Po dziesięciu dniach przerwy nadszedł czas na mecz o mistrzostwo Europy z tymi pogromcami w Turynie.
I stało się to, co po ludzku, po sportowemu, wydawało się już raczej niemożliwe. Była tylko wiara i nadzieja. Oraz miłość do klubu, który jest największą chlubą tego miasta. Mojego.
To był rodzaj cudu (zapracowanego): w Turynie ZAKSA wygrała i to zasłużenie. To był sportowy – i nie tylko - powrót do życia. Życie ZAKSY było widać na parkiecie. Radość gry, ducha drużyny, uparte dążenie do celu, niezrażanie się chwilowymi niepowodzeniami. Wszystko co najlepszego możecie pomyśleć o duchu sportu - o którym ostatni papieże, od Jana XXIII do Franciszka wypowiadali się z tak wielkim szacunkiem. ZAKSA go pokazała.
Piszę to celowo dopiero po kilku dniach, żeby oddestylować emocje. Nie całkiem się ta destylacja udaje. Bo to zwycięstwo to jest rzecz – moim oczywiście zdaniem – głębsza. Pokazuje siłę wiary i nadziei (i bez wątpienia – pracy, wyrzeczeń etc.). Prorok Jeremiasz pisał o tym, że Bóg przemienił płacz Izraelitów w radość. To się czyta tak dość łatwo. Można nad tym przejść do porządku. A drużyna ZAKSY pokazała nam jak takie przejście od płaczu do radości wygląda w życiu. Jak wielkie to jest szczęście.
Więcej pobożnych myśli nie będę snuł. Wystarczy mi zdjęcie małej kibicki, która dzisiaj w galerii handlowej cierpliwie czekała na swoją chwilę bliskości z jednym z siatkarzy ZAKSY. Tych chwil się tutaj, w Kędzierzynie-Koźlu tak szybko nie zapomni. Kiedyś będą o tym układać pieśni. I opowiadać wnukom jak byliśmy - trzy raz pod rząd - najlepsi w Europie. I może o tym, że możliwe jest podniesienie się z najcięższych porażek oraz jak ważna jest wiara w zwycięstwo, nadzieja wbrew nadziei. W życie tryumfujące nad śmiercią.
Emilka, mała kibicka ZAKSY z mamą Ewą oczekująca na spotkanie ze zwycięzcami Ligi Mistrzów 2023 w galerii handlowej w Kędzierzynie-Koźlu. Jolanta Kerner