Nowy numer 17/2024 Archiwum

Dekrety, adresy, przeprowadzki

Dlaczego o tym pisać? Parafianie i sami duszpasterze nie mają na to wpływu - nie dlatego, że biskupi zazdrośnie strzegą swych prerogatyw.

Czy można zestawiać ze sobą pozycję podporucznika z pozycją wikarego? Jeden służy w wojsku, drugi służy w Kościele. Obaj pracują, a właściwie zaczynają pracę zawodową. Bo wojskowy i ksiądz to ludzie, którzy służą, służba jest ich pracą – z wynagrodzeniem, z „jednostką macierzystą”, z ubezpieczeniem. No i z widokiem na lepszą posadę (ze wszystkimi tego skutkami) i na zawodowy awans. Generałem zostaje jeden na tysiąc, tak jak biskupem jeden na tysiąc – może przeceniłem ten szacunek. Oczywiście różnic jest więcej niż podobieństw, ale coś w tym jest. Choćby to, że decyzje przełożonych bywają niespodziewane, czasem wręcz zaskakujące, nie zawsze trafione (hm… z czyjego punktu widzenia?). Ale cóż, sam chciał być wojskowym, sam chciał być księdzem – powinien był wiedzieć. Wszelako punkt widzenia zmienia się wraz ze zmianą punktu siedzenia. Innymi słowy – życie jest pełne dynamiki i niespodzianek. Zostawmy wojskowych na boku – to przecież nie nasza działka. A księża?

Powody przenosin bywają różnego pochodzenia. Na przykład umarł gdzieś proboszcz w wieku pełnej przydatności do pracy, ale wiadomo – śmierć nie wybiera. Trzeba wakującą parafię zabezpieczyć. Nie ma magazynu z zapasowymi księżmi, a „import” praktycznie nie istnieje. Biskup zatem musi gdzieś ująć, żeby parafię obsadzić. Jakiś młody wikary byłby do wzięcia, ma jednak za mały staż, którego zaawansowanie w tym fachu jest konieczne. Wobec tego ów wikary do innej parafii, z której można wziąć kandydata ze stażem. Czasem taka przesuwanka może pociągnąć za sobą cały łańcuch zmian. Nie trzeba śmierci, by łańcuszek uruchomić – to choroba, to skierowanie na specjalizację, to ustanowienie nowej parafii – powodów wiele. Ostatnimi laty ten skądinąd nieunikniony ruch personalny jest zakłócany przez narastający deficyt nowo wyświęcanych księży. W niejednej diecezji już nastąpiła redukcja obsad duszpasterskich. Jeszcze jeden powód trzeba wskazać. Mianowicie dopasowanie duszpasterza do potrzeb parafii. Bardzo nieraz różnych. To czynnik trudny do zdefiniowania, po części uchwytny, po części redukujący się do cząstkowych wniosków bądź odczuć – choć sam w sobie na pewno wart uwagi. Wszystko to zazębia się wreszcie z obsadą etatów katechetycznych w szkołach – to inny i też trudny problem.

Dlaczego o tym pisać? Parafianie i sami duszpasterze nie mają na to wpływu – nie dlatego, że biskupi zazdrośnie strzegą swych prerogatyw. Rozszerzenie wpływu decyzyjnego tylko skomplikowałoby obraz i tak już trudny. A poza tym decyzje zapadają nie jednoosobowo, ale przy współudziale określonego kolegium. Chyba warto o tym pisać, by łatwiej personalne decyzje były przyjmowane tak przez samych zainteresowanych, jak i proboszczów oraz parafian. Czy nie ma decyzji błędnych, a co najmniej nietrafionych? Bez wątpienia są, tak jak zresztą w przeróżnych innych instytucjach, organizacjach, stowarzyszeniach.

A nie ma w tym wszystkim „Bożego palca”? Bo chyba powinien być, toż to nie tylko ludzkie stowarzyszenie czy organizacja. Mówimy, że Kościół jest Boży i prowadzony przez Ducha Bożego. Ale to nie tak, że przyjeżdża Duch Święty do kurii biskupiej bezemisyjnym oplem i podaje rozwiązanie personalnej zagadki. Nawet przy wyborze papieża jest procedura, ludzka procedura, zwana konklawe (co dosłownie znaczy „pod kluczem”). Owa procedura na ludzką miarę zapewnia nienaruszalność Bożego wpływu na ostateczną decyzję kolegium kardynałów. Oczywiście mianowanie proboszcza czy wikarego nie jest sprawą tak wielkiej wagi – to i owe ludzkie „zabezpieczenia” nie są na miarę wyboru papieża. A niedoskonałe narzędzia kościelnej administracji mogą być skuteczne nawet wtedy, gdy z ludzkiego punktu widzenia są chybione. Nie były chybione, gdy otrzymywałem kolejne mianowania i wikariuszowskie, i proboszczowskie. Krok po kroku doświadczałem jakiejś nowości spojrzenia na duszpasterstwo i zyskiwałem nowych przyjaciół (niektóre z tych przyjaźni mają ponad 50 lat i są wciąż owocne). Aliści dwa razy podsunąłem biskupowi swój pomysł. Raz, okazało się, nietrafiony. Drugi raz – bardzo utrafiony. Za każdym razem uczyłem się czegoś nowego i jako emeryt widzę, że choć ostateczne decyzje były biskupa, to wciąż towarzyszyła im ręka Boża. Bo dekrety, adresy i przeprowadzki to nie wszystko.

Ostatni adres, ten emerycki, sam wybrałem. Z ogłoszenia w lokalnej gazecie i na miarę swoich możliwości. Wygląda, że to był dobry wybór. A może premia od Pana Boga, że na wcześniejsze moje adresy, od Lwowa poczynając, nie utyskiwałem.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy