– Niektórzy moi przyjaciele już zginęli. Ale oprócz życia są sprawy ważniejsze – mówi Aleksander Baranchuk z Kapelańskiego Batalionu „Mariupol”.
O Aleksandrze Baranchuku usłyszałem kilka miesięcy temu od jego żony Oksany. Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, ona wraz z czworgiem dzieci znalazła schronienie w Opolu, gdzie od dwóch lat pracuje i uczy się ich najstarszy syn Nikita (22 l.). Aleksander został w ich mieście, Winnicy, choć jako ojciec wielodzietnej rodziny miał pełne prawo wyjechać z Ukrainy. Dlaczego nie skorzystał z tej możliwości? – Kiedyś, może nieprędko, wojna zakończy się zwycięstwem Ukrainy. I może kiedyś dzieci mnie zapytają: tato, a jak była wojna, to co robiłeś? Mam dwóch chłopców i trzy dziewczynki. I co im wtedy odpowiem? Że miałem prawo uciec z Ukrainy, bo mam pięcioro dzieci? Kim bym był? Człowiekiem czy tchórzem? I jakim byłbym duchownym, jeśli nie spełniałbym w najtrudniejszym czasie swojej duchownej posługi? – odpowiada pytaniem na pytanie Aleksander Baranchuk. Jest duchownym ewangelikalnej wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego w Winnicy (środkowa Ukraina). A obecnie służy ochotniczo w Kapelańskim Batalionie „Mariupol”, 110. jednostce obrony terytorialnej działającej na terenie Donbasu, w rejonie walk frontowych, w najtrudniejszych miejscach wojny.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.