Kolędy, nie portrety wodzów rewolucji, łączyły ludzi. Daremnie ludowa władza chciała ich w jeden robotniczo-chłopski lud przemienić. Kolędy, pieśni o narodzinach Pańskich, zbliżają ludzi, nawet jeśli bliscy sobie nie są.
Czym jest choinka, każdy wie. Stoi chociażby na watykańskim placu św. Piotra – ogromna i świetlista. Kiedyś to nawet z Tatr ją przywieźli. No i w każdym chyba domu też jest. Choćby mała czy sztuczna. Ale młodzi to już nie wiedzą tego, co my, nieco starsi, wiemy. Była kiedyś wojewódzka choinka. Z każdej szkoły jeden albo kilkoro uczniów pod wodzą nauczyciela mogło na nią pojechać. Tych najlepszych, ja także. Do Opola, gdzie w jednym z okazałych gmachów była sala z choinką (kolęd sobie nie przypominam, a może one były tam niepotrzebne?). Ktoś przemawiał, dzieciaki zupełnie nie rozumiały tej mowy. Włodek szturchnął mnie łokciem i zapytał: O czym ta mowa? Odpowiedziałem zrozumiałym dla wszystkich zwrotem: Mowa-trawa. Korytarze, sale, wystawy, hasła, portrety krajowych i międzynarodowych bohaterów. Oczywiście, proletariackich. Poczęstunek też był. Lenin także. Chłopaków interesowały wystawy techniczne i samochodowe. No a potem kolejny gwóźdź programu, czyli powrót pociągiem z przesiadką do Portu. Lepsze to niż siedzieć w klasie. A dla mnie z Włodkiem to i tak ważniejsza była za kilka dni Pasterka. A choinki (dwie duże) ramowały główny ołtarz. To było Coś, a nie tamto.
A jak choinki, to i kolędy. Cały kościół, jednym głosem. I jednym tekstem. Bo mieszkaliśmy na obszarze Śląska mocno etnicznie i narodowo pomieszanym. Dawni polskojęzyczni Ślązacy, także Niemcy, co to po wojnie zostali na miejscu – a znali polski język, no i Polacy przywiezieni „ze Wschodu”. Nawet jeśli „Wschodem” jest Zagłębie, skąd była Tereska czy Włodek. Urokliwą kolędę „Cicha noc” śpiewano po polsku. Ale nasza dwujęzyczna pani kościelna z cicha śpiewała w oryginale, czyli „Stille Nacht”. Nikomu to nie przeszkadzało. Ale gdy organistka zaintonowała „Wśród nocnej ciszy…”, to i niemieckojęzyczni (bez żadnych deklaracji) z namaszczeniem podejmowali „…głos się rozchodzi”. Bo bez wątpienia kolędy z całym ich dyskretnym nastrojem łączyły ludzi, których ówczesne władze chciały w jeden robotniczo-chłopski lud przemienić.
W domach, przy choince, też kolędowano. Nie było wtedy tych różnych gramofonów i płyt z kolędami. Można było samemu, czy raczej razem ze wszystkimi kolędować. Bardziej czy mniej melodyjnie, czasem przekręcając słowa. W domu można było nie zwracać uwagi na język, a czasami mógł się zdarzyć i „ruski” albo ukraiński. Ale to w mojej okolicy chyba wyjątkowy wyjątek. Ministranci prowadzący księdza po kolędzie śpiewali w duecie kilka na przemian kolęd, wstydzili się wtedy okropnie. Ale czego? Nie mam odpowiedzi. Na lekcji śpiewu w szkole było podobnie – w gromadzie śpiewali i chłopcy. Jak musiał „zdać” jakąś piosenkę, nauczyciel dopuszczał wariant „śpiewaj za tablicą” (tablice stały na trójnogach). Ale kolędę na kolędzie, zwłaszcza „u ciotki” albo „u dziewczyny”, to jakoś trzeba było wymęczyć. Ale śpiewali, bo przecież szli „po kolędzie”. Kolęda… Pieśń, piosenka o narodzinach Pańskich zbliżała ludzi i w niejednej sytuacji łączyła tych, co to skądinąd bliscy sobie nie byli. Odtwarzacze CD pojawiły się dużo później i strasznie spłaszczyły kolędowy obyczaj.
Choinka – ale nie świerkowe drzewko. Kolęda – ale nie zwykła piosenka… Co było źródłem szczególnej mocy i czaru? Oczywiście, święta. Właściwie należałaby się duża litera. Bo to nie pierwsze z brzegu, jakieś tam święta. I choć teologowie wskazują na Zmartwychwstanie jako święto najważniejsze, to Boże Narodzenie nie na drugim miejscu postawimy. A wszystkie ze świętami związane zwyczaje, symbole, szczególny nastrój, „domowość” tych dni są wyjątkowo nośne. Dlatego…
Dlatego komu nie miły Bóg (niestety, od zawsze tacy po świecie krążą), otóż każdemu takiemu Boże dni są zawadą. Nie sposób świąt wymazać z kalendarza – choć i to robiono niegdyś, a i dziś bywa. Skoro są takie uparte te święte dni i świętujący ludzie – to zamieńmy Choinkę na choinkę. Choćby na tę ludowo-wojewódzką. Zamieńmy Kolędę na sztuczny głos wydziwiającej (-cego) i mielącego piękną melodię i głębokie słowa na przeraźliwe jęki znalezione w necie. Skróćmy tę przydługą nazwę "święta Bożego Narodzenia", a zostaną „święta” – z okaleczoną nazwą, nie drażniące tych z „innymi” poglądami (albo i bez żadnych poglądów). A jeśli można (w sensie fizycznej możliwości) gaśnicą zgasić chanukowe świeczki, to następny wymyśli, że i choinkę można podobnie potraktować. Diabełek z betlejemskiej szopki kombinuje, jak nam Boże Narodzenie popsuć. Niedoczekanie jego!