Jedną z najpiękniejszych rzeczy - a może nawet najpiękniejszą - jakie zawdzięczam pracy w "Gościu Opolskim" jest spotkanie z Teresą Sienkiewicz-Miś.
Dziś minęło - zmarła o świcie 28 stycznia - 10 lat od jej śmierci. Przez prawie dwie dekady siedzieliśmy w redakcji biurko w biurko. Lista spraw, za które czuję wdzięczność, myśląc o Teresie, jest bardzo długa i mam problem, co z niej wybrać.
Wybieram ludzką autentyczność. Teresa, wchodząc do redakcji - z jej ukochaną jamniczką Xantą lub bez niej - od razu zmieniała coś w powietrzu. Nie było szans na sztuczność, udawanie, jakiś fałsz (nawet jeśli miałby pozory wielkiej pobożności). Rzuconą lekko uwagą, pytaniem wprost lub ironią z miejsca potrafiła spuścić powietrze ze zbyt nadmuchanych balonów i nadętych póz. Wszelka sztuczność i napuszenie drażniły ją.
To było - tak to widzę teraz, po latach - bardzo ożywcze. Oprócz innych walorów, jakie wnosiła w życie redakcji - której była założycielką w roku 1992 razem z ks. dr. Janem Kopcem - to było naprawdę niezwykłe i cenne. To była, nie przesadzam, kwestia prawdy. Teresa była jej wierna - choć brzmi to zbyt patetycznie i pewnie zripostowałaby to natychmiast. Ale tak było. Nawet jeśli miało ją to kosztować niezrozumienie czy nawet realne ryzyko np. utraty pracy. Potrafiła o prawdę z determinacją walczyć. Także we wspólnocie Kościoła. Śmiała się zwykle w takich chwilach, że tatarska krew w niej się odzywa.
Po dziesięciu latach Teresa wciąż jest w moich wspomnieniach i pamięci bardzo żywa. Wręcz nie sposób zapomnieć o niej. Czuję wdzięczność.
Teresa Sienkiewicz-Miś